Rozdział 1 (Wykiwana)

674 35 36
                                    

Pierwszy dzień nowego roku upłynął mi na sprzątaniu wymiocin, kału, szczyn i rozbitego szkła. Wszystko to dla pięciu dolarów więcej niż przy regularnej dniówce, gdy przez tą spelunę przewijało się o wiele mniej ludzi niż w sylwestrową noc.

Jeszcze nigdy wcześniej nie myślałam tak często i intensywnie o zakończeniu swojego życia, jak przy czyszczeniu toalet po obrzydliwcach, których łapy czułam jeszcze na moim ciele. Twarz bolała mnie od wymuszania uśmiechu na zaloty podchmielonych, zalecających się do mnie klientów.

Nie rozumiałam, dlaczego padałam ich celem, skoro krążyły między nimi niezwykle atrakcyjne kelnerki. Ja od dzieciństwa słyszałam, że jestem tak wstrętna, że chłopcy będą się zakładać, czy mnie uwiodą i zaciągną w krzaki dla wygrania najwyższych stawek.

„Pewnie nałożą ci worek na głowę, ty szkarado".

Najwyraźniej pijacy widzą inaczej. Marzyłam, by trzymać się od nich z daleka, ale w październiku wpadłam w pułapkę o nazwie „Booze Bar" i nie mogłam się z niej wydostać.

Wszyscy mnie wykorzystywali. Szef, współpracownicy, czynszobiorca.

Szef płacił mi tak mało, że musiałam pracować od rana do nocy, by móc opłacić mieszkanie. A właściwie pokój w ruderze nie posiadającej w pobliżu żadnej komunikacji miejskiej. Szłam piechotą przez czterdzieści minut, zanim docierałam do metra, którym przez kwadrans jechałam do dzielnicy przemysłowej pełnej fabryk i knajp z tanim alkoholem. Wiele z tych ostatnich szybko bankrutowało przez nową konkurencję, ale speluna mojego szefa trzymała się od lat.

Otworzył bar kilka miesięcy przed moimi narodzinami. Wtedy zawisła nade mną klątwa, której nie byłam jeszcze świadoma. Szesnaście godzin dziennie na nogach, niedożywienie, słaby sen przeplatany z bezsennością. Czasami nie wychodziłam z baru przez trzy dni, by dostać dzień wolny na szukanie innej pracy, ale nawet jeśli cudem udało mi się dostać zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną w bardziej cywilizowanym miejscu, to robiłam fatalne wrażenie na rekruterach.

Kelnerki wyciągały mnie ze zmywaka, żebym nosiła klientom piwo, gdy one szły zapalić papierosa. Wiedziały, że obsługiwanie klientów nie należało do moich obowiązków, ale szybko zauważyły, że jestem uległa i bawiło je to, jak stałam sparaliżowana z przerażenia, gdy klienci baru osaczali mnie w próbach podrywu, co w wykonaniu tych lubieżników było oczywistym molestowaniem. Koleżanki kpiły z tego, że wyplątywałam się z ich obślizgłych objęć i nazywały mnie niedotykalską.

Tego sylwestra znów padłam ofiarą manipulacji kelnerek. Obiecały, że ściągną całą uwagę klientów na siebie, bym mogła swobodnie sprzątać stoliki, i że pozwolą mi wyjść dwie godziny wcześniej niż pozwolił szef, pod warunkiem, że następnego dnia sama posprzątam knajpę. Początkowo miały mi pomóc i nawet wzięły zapłatę z góry, ale przed północą uznały, zmęczenie nie pozwoli im przyjść rano do pracy. Zgodziłam się je zastąpić, a one dotrzymały słowa. Kiedy mogły, odciągały ode mnie podchmielonych wykolejeńców.

Jednak po porannym wejściu do knajpy odkryłam, że zostałam wyrolowana. Szef delegował kelnerki do pomocy, bo zależało mu, by lokal był czysty do wieczora, a ja zwymiotowałam od samego smrodu, gdy tylko zajrzałam do baru. Posprzątanie bałaganu po sylwestrowej nocy wydawało się niewykonalne nawet z pomocą kilku osób. Najlepiej byłoby spalić tą spelunę.

Kucharz codziennie przynosił pod zmywak reklamówkę z brudnymi naczyniami ze swojego domu i kazał mi je myć. Szef nie miał nic przeciwko, bo się razem kumplowali. Na początku mojej pracy w „Booze Bar" nic nie zapowiadało takiego traktowania ze strony kucharza. Bronił mnie przed nachalnymi klientami, odprowadzał do metra. Aż pewnego wieczoru spróbował mnie pocałować, a ja automatycznie się odchyliłam. Nie podobał mi się i podejrzewałam, że okazywał mi zainteresowanie tylko dlatego, że miał słabe powodzenie i próbował zadowolić się byle jaką dziewczyną. Sądziłam, że moja odmowa go nie zaboli, jednak on zaczął się mścić.

Namówił barmana, by ten kłamał klientom, że szukam męża. Kazał mi zbierać kufle ze stolików w czasie otwartego baru. Wkładał do zlewu noże odwrócone ostrzem do góry, narażając mnie na skaleczenia. Po wielu namysłach poszłam go przeprosić i skłamałam, że mi się podoba, ale odrzuciłam go, bo złapałam chorobę weneryczną i nie chciałam go zarazić. Błagałam, by nikomu o tym nie mówił. Odpuścił mi, choć zaczął uważać, żeby nigdy mnie nie dotknąć. Stałam się dla niego niewidzialna.

Właściciel wynajmowanego pokoju szybko się zorientował, że nie stać mnie na szukanie innego mieszkania i przestał przychodzić naprawić zlew, toaletę, lampy, a do tego zupełnie ignorował moje zgłoszenia z nawracającym problemem braku wody czy prądu. Musiałam brać dodatkowe godziny i nie spać po czterdzieści osiem godzin, by zarobić pieniądze na jakiegoś fachowca.

Istniałam tylko po to, by inni czerpali ze mnie korzyści. Zawsze tak było. Co gorsza, byłam zbyt tchórzliwa, by to zakończyć. Bałam się bólu i uważałam, że zaznałam go już dość. Mimo to, czyszcząc w kiblu ściany wysmarowane kałem wymieszanym z konfetti, nabrałam przekonania, że warto chwilę pocierpieć dla nagrody w postaci wiecznego snu. Wreszcie bym odpoczęła.

Natchniona tą myślą, chciałam wybiec z baru, wejść na jakiś wysoki budynek i skoczyć, lecz przypomniało mi się, że wieczorem miałam odebrać pensję za poprzedni miesiąc pracy. Tym razem nie musiałam oddawać większości tych pieniędzy mojemu czynszobiorcy. Mogłam je wydać na siebie. Wyobraziłam sobie, jak leżę na wygodnym łóżku w hotelu, albo jak zajadam się pysznymi posiłkami w restauracji, i poczułam błogi spokój.

Tak. Postanowiłam, że przed odebraniem sobie życia trochę poświętuję. Ta myśl mnie uszczęśliwiła. Napełniona nową energią, zaciekle sprzątałam brudne ściany, podłogi, kible i stoliki, rozmyślając o tym, jak biorę kąpiel w jacuzzi, piję ciepłą herbatę, oglądam telewizję i przeglądam Internet bez oszczędzania danych komórkowych. Moje pierwsze osiągalne marzenie. Kilka chwil luksusu, po których nie będzie odwrotu.

Skończyłam sprzątać po dwudziestej drugiej, gdy bar już był znowu otwarty i klienci na nowo robili chlew. Kelnerki udawały, że mnie nie widzą, ale kiedy niosłam pozamiatane konfetti do worka na śmieci, to zauważałam, że podśmiechują z tego, jak mnie wykiwały.

Wzięłam zapłatę, ubrałam się w kurtkę i ruszyłam do wyjścia. Ze zmęczenia ledwo włóczyłam nogami.

– A ty dokąd? – spytał szef, zachodząc mi drogę.

Spuściłam głowę i odparłam nieśmiało:

– Do domu.

– Jakiego domu? Robota jest. Wio na zmywak.

– Wczoraj pracowałam czternaście godzin, dzisiaj kolejne tyle. Prawie nie spałam.

– Oj, daj spokój. Młoda jesteś, sen ci niepotrzebny. Ale jutro masz wolne aż do szesnastej.

Następnego dnia wypadała niedziela.

– Nie. Odchodzę – wyszeptałam.

Szef oparł sobie ręce na bokach i nagle wydał mi się wielki niczym niedźwiedź. Zawsze był duży, pulchny, ale teraz z tym wściekłym niezadowoleniem wypisanym na jego twarzy przypominał prawdziwego drapieżnika. Wystraszyłam się, że mnie nie wypuści.

– Co powiedziałaś? – zapytał z niedowierzaniem.

Nagle pękła bańka, w której unosiłam się od kilku godzin. Determinacja napędzana sprzątaniem odchodów i wymiocin uleciała w powietrze, gdy tylko szef zgniótł mnie swoim władczym spojrzeniem. Poczułam się słaba i nieporadna, a to sprawiło, że zwątpiłam, czy zdołałabym zrobić krok naprzód, gdybym stanęła nad przepaścią. W razie nieudanej próby wylądowałabym w większym piekle od tego, które już znałam. Przeraziła mnie ta wizja.

Potulnie zerknęłam na szefa.

– Powiedziałam „dobrze".

The Secret Between UsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz