Liderzy sekt Lan, Jin i Jiang już z oddali słyszeli krzyki. Nie byli w stanie rozróżnić słów, ale Lan Xichen był pewien, że głos należy do jego młodszego brata. To, co ujrzeli kilka chwil później, miało na długo zapaść im w pamięć.
Króliki stłoczyły się wokół drzewa. Między nimi leżała Wróżka. Skomlała cicho, wodząc spojrzeniem za Xie Lianem. Mężczyzna próbował coś powiedzieć, ale Luo Binghe ciągle mu przerywał. Widok Bichena w rękach Wei Wuxiana był niecodzienny, jako że wciąż uparcie odmawiał noszenia własnego miecza, woląc skupić się na rozwijaniu technik muzycznych.
Widok wściekle wymachującego Suibianem Lan Wangjiego też należał do tych z kategorii „niemożliwe". Miecz wciąż tkwił w pochwie i Luo Binghe co chwilę przystawał, by spróbować go wyszarpnąć. Xie Lian próbował wtedy mówić, ale sam dźwięk jego głosu wystarczył, by drugi mężczyzna wznowił atak.
– Wangji! Paniczu Wei!
Lan Xichen zapomniał na chwilę o zamianie i ruszył, by rozdzielić dwójkę. Jiang Cheng zatrzymał go, łapiąc za ramię. Gdy mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony, ten go puścił i dotknął pierścienia na palcu.
Kilka sekund później Luo Binghe i Xie Lian leżeli na ziemi. Ich plecy przeszywał ból. Gdy podnieśli głowy, by sprawdzić, czym dostali, ujrzeli Jiang Chenga z świecącym fioletem biczem. Patrzył na nich krytycznie.
– Co wy wyprawiacie? – syknął i rozejrzał się wokół. – Gdzie Wen Ning i juniorzy?
– Nie żyją – warknął Luo Binghe.
Liderów zmroziło. Jiang Chengowi przeszło przez myśl, że w końcu ostatni skundleni Wenowie przestali zaśmiecać ziemię, po której chodził i truć powietrze, którym oddychał. Szybko się jednak za to skrytykował. Wiele zawdzięczał Wen Ningowi i właściwie polubił Lan Sizhuia. Nawet Wei Wuxian wytknął mu nie tak dawno, że ostatnio coraz łagodniej odnosi się do Upiornego Generała.
– O czym ty mówisz? – spytał głucho Jin Ling. – Jak to „nie żyją"?
– Normalnie! Otruł ich! – Luo Binghe wściekle machnął w stronę Xie Liana.
– Nikt nie umarł! – zaprotestował Xie Lian. – Od mojego jedzenia jeszcze nigdy nikt nie umarł!
– Jeszcze? – sapnął. – To po co oferowałeś, że zrobisz obiad? Musiałeś wiedzieć, że to się tak skończy! Czegoś ty tam dodał?!
– To tylko woda, warzywa i trochę przypraw!
W tym momencie rozległ się słaby głos:
– Wody...
– Sizhui! – zawołał Lan Xichen.
– Lan Sizhui! – zawtórował mu z ulgą Jin Ling.
Obaj pobiegli w kierunku głosu.
Juniorzy wciąż leżeli przy stole. Zielonkawy odcień skóry Lan Sizhuia trochę zbladł, ale nadal marnie wyglądał. Był jednak przytomny i wyciągał drżącą dłoń. Lan Xichen nalał trochę wody do kubka, pomógł usiąść bratankowi i podał mu napój. Chłopak szybko go pochłonął i odetchnął z ulgą.
W tym czasie Jin Ling sprawdził stan Lan Jingyiego. Był trupioblady, ale wciąż oddychał i mamrotał pod nosem coś, co brzmiało jak: „seniorze Wei, już nigdy nie będę narzekał na twoje jedzenie".
– Obaj żyją – zawołał Jin Ling do wuja.
Jiang Cheng rozluźnił ramiona i znów się rozejrzał.
– Wen Ning!
– Tutaj, liderze sekty Jiang – usłyszał z góry.
Zadarł głowę i spojrzał w koronę drzewa. Wen Ning wisiał do góry nogami, obwiązany jakimś wąskim, białym materiałem i czerwonym sznurem.
CZYTASZ
Zamiana ciał
Hayran KurguW Zaciszu Obłoków przyzwyczajono się już, że eksperymenty Wei Wuxiana często mają nieprzyjemne konsekwencje. Kiedy jeden z eksperymentów kończy się połowicznym sukcesem, jego następstwa sięgają mieszkańców domku skrytego w bambusowym lesie i odległe...