5. Książę szantażu

38 6 125
                                    

Wiele osób wie, że umawiam się z randomami z Tindera tylko dla świeżych dram do opowiadania: babcia Dejanira, Kamil, Estera, a nawet moi rodzice. Chociaż nie mogę powiedzieć, żeby moje chroniczne randkowanie napawało tych ostatnich jakąś szczególną dumą.

Nie sądzę, żeby mówienie znajomym, że twoja córka nałogowo umawia się z facetami tylko po to, żeby mieć się z kogo śmiać przy rodzinnej kolacji, cieszyło się dużym uznaniem.

POV: Reunion Licealne Absolwentów 2002-2004 (inaczej znane jako Walne Zgromadzenie Snobów)

*moja mama stoi z paroma znajomymi przy stoliku, na którym piętrzą się krewetki, ostrygi i waza z ponczem*

Znajomy 1: A moja Kasiunia dostała się właśnie na Oksford!

Znajoma 2: Och, jak pięknie! Mój syn założył fundację wspierającą dzieci z niepełnosprawnościami. I trafił na okładkę Forbesa, jest w pierwszej setce ludzi sukcesu przed dwudziestką piątką. Ale nie lubi o tym mówić. Jest bardzo skromny. 

Znajomy 1: Dorota, a co u ciebie? Jak tam dzieciaki?

*cykanie świerszczy*

Moja mama: Świetnie, mój syn prowadzi podcast o BoJacku Horsemanie, a córka znakomicie uwodzi mężczyzn.

Chociaż, jakby się zastanowić, tego typu tekst naturalnie brzmiałby tylko w ustach babci Dejaniry.

Mama odpowiedziałaby na to pytanie raczej: – Żyją. Ale cudowne masz paznokcie, Krystyna!

Wracając: wiele osób wie o moim randkowym hobby, nawet rodzice, którzy woleliby pewnie tkwić w słodkiej nieświadomości jak pod ciepłym kożuszkiem.

Jednak o moim blogu i wpisach o Książętach wiedziała tylko Kornela. Jak dotąd.

– O czym... Ty mówisz? – odzywam się po dłuższej chwili. Mój mózg najwyraźniej potrzebował momentu, żeby połączyć kropki. Mimo że to były dosłownie dwie kropki znajdujące się o milimetr od siebie i dające się streścić w dwóch słowach: on wie.

Adrenalinowy Ćpun staje tyłem do grobowca. Opiera się o niego, mierząc mnie wzrokiem, jakby nie chciał, żeby uciekła mu jakakolwiek moja najmniejsza reakcja.

Po chwili się uśmiecha i wyciąga rękę w moją stronę.

– Swoją drogą to Artur jestem – mówi. – Miło mi cię wreszcie poznać, Bohema.

Bohema? Przełykam ślinę.

To nie może być prawda. Przecież przez ostatnie dwa lata udawało mi się utrzymać Na białym kuniu w tajemnicy. Zresztą nie sądziłam, że kogokolwiek obchodzi to, kim tak naprawdę jestem. Błagam, to nie Plotkara, mój blog cieszy się dużym zainteresowaniem (czasami osób, których zainteresowaniem gardzę), ale bez przesady.

Bezmyślnie ściskam dłoń Artura, która okazuje się ciepła i szorstka, ale o dziwo przyjemna w dotyku.

– Wypada się przedstawić przed przejściem do interesów, nie?

Uch. Interesów? O czym on w ogóle gada? Bo co, mamy podpisać kontrakt, w którym da mi 365 dni na to, żebym go pokochała?

Czy ten człowiek nie widzi, że zachowuje się absurdalnie? Brakowałoby jeszcze, żeby mnie porwał do swojej willi jak Massimo, zagryzał wargę i mówił co chwilę „Are you lost, baby girl”, żeby zostały odhaczone wszystkie punkty chorych układów.

Chociaż zawartość jego plecaka to marny wstęp do historii w stylu: „Porywa cię włoski mafioso”. Nie żebym wolała, żeby zamiast tasaka miał w tym plecaku naładowanego Glocka czy coś.

Na białym kuniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz