Książę Eksów, czyli gawędy o poznańskich heroinach
Zmieniłam opis na Tinderze na „Szukam swojego Jima Halperta”, bo chociaż moi rodzice kończą właśnie Seks w wielkim mieście i kocham ten serial, to jednak chciałam się przerzucić na coś innego. Więc razem z Kamilem obejrzeliśmy w weekend cały pierwszy sezon amerykańskiego The Office.
Ja nie mogę. Jim Halpert i jego kultowe spojrzenia w kamerę. Chcę poślubić Jima Halperta, błagam. Chcę poślubić jego spojrzenia w kamerę. Albo Johna Krasinskiego po prostu, zazdroszczę Emily Blunt, on musi być świetnym mężem.
Niech John Krasinski zrobi mi spinacz w galarecie i budzi mnie codziennie impresją Dwighta Schrute'a.
Z intencją znalezienia swojego Jima wyruszyłam na łowy w dżunglę zwaną Tinderem i... muszę Wam powiedzieć, że tworzenie dzisiejszego wpisu przychodzi mi z wielkim trudem.
Dlatego że naprawdę myślałam, że go znalazłam. A nawet nie „myślałam”, po prostu go znalazłam, ale potem... No, zobaczycie.
Napisał: „Dunder Mifflin, this is Jim”
Dla niewtajemniczonych: Dunder Mifflin to firma, w której pracuje serialowy Jim.
No nie powiecie, że nie jest to lepsze rozpoczęcie konwersacji niż typowe, niezwykle kreatywne:
Typowy książę: „Hej, co tam”
Typowa księżniczka: „Nic. A tam?”
Typowy książę: „Też nic”
Typowy książę: „Seks?”
Swoją drogą ta rozmowa to autentyk z wczoraj.
Tymczasem z tego co pisał mój Jim/Książę Eksów wychodziły same greenflagi: potrafi mówić (nieczęsto spotykane), jest zabawny, ma kontakt z emocjami, no generalnie oboje czuliśmy vibe konwersacji i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że druga osoba też go czuje.
Umówiliśmy się i wtedy książę napisał: „Mam nadzieję, że nasza randka nie skończy się tak, jak prezentacja Dwighta o zarządzaniu ryzykiem.”
Co prawda nie oglądałam jeszcze odcinka, w którym Dwight robił tę prezentację, ale wyszukałam go w necie i wychodzi na to, że Dwight zorganizował symulację pożaru w biurze, podczas której Oscar próbował wydostać się przez sufit, Angela szukała swojego kota w szafce, a Stanley miał zawał serca.
Zaśmiałam się i odpisałam, że szkoda, bo planowałam podpalić restaurację, żeby sprawdzić, czy zna procedury ewakuacyjne.
Ach, tak bardzo myślałam, że nie będę go tutaj opisywać.
Początek spotkania z kopią Jima był jak z bajki, normalnie jakbym serio spotkała tego legendarnego księcia na białym kuniu (czy też konia na białym rycerzu jak śpiewa Nocny Kochanek).
Dał mi kwiaty, potężny bukiet szkarłatnych róż – i to serio taki porządny, a nie lichy z odpadającymi płatkami kupiony za trzynaście złotych w Biedrze (lub Lidlu zależnie od tego, na jaki team się w końcu zdecydowaliście). Poszliśmy na wino do Kultowej (taaak, bo sporo pali, mimo że studiuje na leku). Oczywiście przez wszechobecny dym papierosowy zaczęły łzawić mi oczy i co chwila męczyły mnie napady kaszlu, przez co ludzie się na mnie patrzyli. Pewnie zastanawiając się, czy nie potrzeba, żeby założyli mi rękoczynu Heimlicha, żebym wypluła domniemany kęs kiełbasy, który wpadł mi do tchawicy, chociaż oczywiście żadnego takiego kęsa nie było.
Powiedziałam Jimowi, że to przez fajki („Wszystko... Khy... Okej... Khy, khy... To po prostu... Khy... Te fajki... Khy, khy, khy”), więc wkurzył się, że mówię dopiero teraz, bo wcześniej zeszlibyśmy do sali dla niepalących.
CZYTASZ
Na białym kuniu
RomanceKsiążęta z Tindera, czyli seria wpisów prowadzona przez osiemnastoletnią Oliwię (kryjącą się pod pseudonimem: Bohema Artystyczna), powraca! Oliwia nienawidzi być odrzucana. Znacznie lepiej wychodzi jej bycie tą odrzucającą. Może dla zabawy, a może...