Dzielę z Laną parę zamiłowań: między innymi do podróży, muzyki klasycznej, a niekiedy do tych samych chłopaków. W wieku dziesięciu lat pojechałyśmy do jej nadmorskiej rezydencji i odnalazłyśmy nową współdzieloną miłość: hazard.
Jarały nas automaty do wyławiania maskotek oraz maszyny z pieniędzmi, do których wrzucało się monetę, pozornie mając szansę na to, że wypadnie cały ich stos. Kochałyśmy niewiedzę, co wypadnie w wakacyjnej kulce za dwa złote – glutek, kauczukowa piłeczka, gumowy pająk czy figurka księżniczki.
Porównywałyśmy zabawki, które wylosowałyśmy podobnie jak miejsca, które zdobywałyśmy w konkursach muzycznych. Taa, same redflagi przyjaźni, na które przez większość czasu zupełnie nie zwracałyśmy uwagi.
Przed rozpoczęciem dwugodzinnych obrad, kiedy mamy piętnaście minut na przemyślenie strategii, piję jeszcze dwa Cosmopolitany, co może mieć różne skutki:
1) totalne zamroczenie umysłu, które przejdzie mi akurat wtedy, kiedy będę musiała (tak jak kiedyś – tylko że tym razem nieprzypadkowo) wskoczyć nago do stawu;
2) wgląd w istotę rzeczy uzyskany dzięki temu, że etanol zneutralizuje panikę, w której mam wrażenie, że utopię się jeszcze zanim ktokolwiek wpakuje mnie do japońskiego zbiornika wodnego.
Lana też dolewa sobie whisky i widzę jak kropelka potu spływa jej po szyi. Może to przez kominek, do którego kamerdyner systematycznie dorzuca drew. Może.
Jestem w kropce. Bo to na mnie mają polować. Na mnie. I teoretycznie informacje zawarte w kopertach powinny wystarczyć do tego, żeby odgadnąć, kto jest mordercą – tak mówi kamerdyner (swoją drogą człowiek orkiestra – robi zajebiste drinki, a do tego wymyśla skomplikowaną modyfikację mafii!). Dlatego najlepiej, żebym jak najszybciej wyłapała wspólników i ustaliła z nimi alternatywną wersję wydarzeń, żeby ustalić, kogo najłatwiej wrobić.
Z jednej strony morderca wraz ze wspólnikami muszą być najbardziej kreatywni i spójni. Z drugiej – jest bardzo duża szansa na to, że ludzie nie dojdą do prawdy, skoro można rozmawiać tylko jeden na jeden.
Gdy mija czas do namysłu, Lana daje znak, żebyśmy rozeszli się w parach. Artur czochra mnie po włosach, a potem obejmuje w talii. Odsuwam od niego głowę.
– Hej – mówi cicho. – Chodź, musimy wymyślić strategię.
Wychodzimy na dwór. Przechodzimy pod szkarłatną wiśnią i mieniącym się na złoto klonem, które zdają się obejmować gałęziami to miejsce w taki sposób, że mam wrażenie, że wchodzimy do jaskini o sklepieniu splecionym z ramion zakochanych drzew. Prowadzę Artura do bambusowej ławki wyłożonej poduszką wyhaftowaną w kwiaty wiśni i siadam na niej po turecku. Obok ławki świeci kamienna latarnia.
– Kogo masz? – pyta Artur, a ja odchylam się do tyłu na belkach, które wbijają mi się w kręgosłup.
– Nie powiem ci. Czy nie o to chodzi w tej grze? – Zaplatam ramiona, a potem wyślizguję się z jego objęcia. – Poza tym nie musisz już udawać, że jesteśmy razem. Przecież nikt nas nie widzi.
Adrenalinowy Ćpun uśmiecha się, a potem odwraca na ławce w taki sposób, żeby spojrzeć prosto na mnie.
– Nie wierzę! – śmieje się. – Masz morderczynię, prawda? Albo wspólniczkę? Nawet nie udawaj, że nie. Widzę, jak się napięłaś.
Uch. I tak właśnie przemyślaną strategię diabli-doktoranci oksfordzcy wzięli. Próbuję coś wymyślić albo chociaż się zaśmiać, ale najwyraźniej rosyjska ruletka w postaci wypicia trzech drinków poszła w kierunku zaćmienia umysłu zamiast buddyjskiego wglądu.
CZYTASZ
Na białym kuniu
RomanceKsiążęta z Tindera, czyli seria wpisów prowadzona przez osiemnastoletnią Oliwię (kryjącą się pod pseudonimem: Bohema Artystyczna), powraca! Oliwia nienawidzi być odrzucana. Znacznie lepiej wychodzi jej bycie tą odrzucającą. Może dla zabawy, a może...