Rozdział XIX Zmierzch czarnego baranka

6 2 1
                                    

Abel nie mógł zasnąć. Ostatnie wydarzenia zostawiły na nim znaczący ślad. Dalej widział przed oczami martwe ciała. Dalej czuł smród czarnej krwi. Dalej słyszał krzyki i płacz.

Nie mógł nic zrobić... Ale czy napewno? Czy zrobił wszystko co mógł?

***

- Dzieciaki, cieszcie się! Wyjeżdżamy stąd. Mamy misję nad morzem czerwonym, ruszamy jutro. Spakujcie co potrzebne. - ziewał pan Thomas siedząc na biurku w gabinecie nieobecnego dziadka.

- Czemu tam? - zapytała Esyr z kwaśną miną

- Podobno coś związanego z atakiem. Nie znam szczegółów, dowiem się jutro.

***

Wóz ruszył niedaleko od Akademii, tym razem miał silnik zamiast konii. Był czarny, a dach błyszczał metaliczną bielą. Egzorcyści weszli na tył z bagażami. Abel usiadł oparty o okno.

Silnik chwilę warczał po czym ruszyli.   Wóz precyzyjnie manewrował przez drogi zniszczonego miasta. Wszędzie widoczne były zawalone kamienice.

Przy wielu klęczeli ludzie płacząc, przy prowizorycznych nagrobkach, zrobionych z gruzów, dachówek i innych materiałów.

Coraz bardziej oddalali się od gnijącego truchła przebitego ogromnymi gwoźdźmi.

Lumièreville, miasto światła a dziś, miasto płaczu i ruin.

Obrzeża miasta ucierpiały dużo mniej. Wiele ulic zostało wręcz nietkniętych przez zniszczenia inwazji.

Ludzie w centrum stracili wszystko co mieli, ale życie trwało dalej. Sklepy dalej miały klientów, fabryki dalej pracowały.

***

Pięć dni. Pięć dni, tyle trwała podróż.

Jechali na południe. Otoczenie sprzyjało zmęczonym oczom. Lasy, pola łąki okazjonalne wsi i osady.

Pierwszym przystankiem był Awinion.

Awinion, stare lecz piękne miasto przesiąknięte legendą. Niestety nie było im dane zwiedzić dawnej stolicy.

Szybko odnaleźli się w karawanie Złożonej z wielu wozów takich jak ten ich. Noce topiły się z dniami. Jechali w nieznane im tereny. Droga wiodła górami, skalistymi dolinami, a później pustyniami.

Następny przystanek był spowodowany awarią jednego z wozów. Powietrze było suche, wręcz ostre. Piaski rozgrzane słońce wżerały się w stare kamienne drogi.

Ślady życia stopniowo znikały w głąb pustyni.

Egzorcyści nie znali nawet celu podróży, z ich perspektywy, wyglądało to nawet jak porwanie.

Iskra nadzieji nadeszła, gdy dotarli do bram miasta obwieszonymi sztandarami cesarstwa światła.

***

-Nareszcie... - wysyczał Abel wysiadając z wozu.
- wyglądasz jak z krzyża zdjęty - zaśmiał się niezręcznie pan Thomas - z tego co powiedział kierowca, prześpimy się w gospodzie i jutro ruszamy do faktycznego celu...
- A wiemy chociaż czym jest cel? - zapytała nieswojo Esyr
- Obóz Goecji.

Zachód słońca gonił ich do gospody. W środku Thomas wyprosił pokój u gospodarza, pokazując symbol Lumière de sainte niczym przepustkę.

Pokój był lepszy niż nocleg pod gwiazdami, ale pozostawiał dużo do życzenia.

We trójkę leżeli w śpiworach, na drewnianej podłodze, w której każda dziura była wypełniona piaskiem. Wschodzący księżyc zaglądał przez wysokie okno.

- Już spotkaliście tego rudego? Strzelam że przed tym jak Abel złamał nogę. Dobrze szacuję?- zapytał pan Thomas zamykając oczy.

- Tak... Niestety. Mieliśmy szczęście że tym razem był rozproszony - zamyślona nie potrafiła zasnąć, wpatrzona w sufit.

Abel miał sen. Sen o nadmorskim lesie, z którego wyprowadziła go sowa. Trafił do pięknego miasta w którym obficie jadł. Król wielokrotnie powtarzał opowieści o koszmarach kryjących się w morzu. Usłyszał krzyk kobiety w lesie. Gdy tam dotarł, zauważył głodnego rosomaka. Widząc smutek bestii, złapał za gwiazdę na niebie, promieniowała ciepłem i dobrocią w jego dłoni. Nakarmił nią zwierzę, po czym się wybudził.

***

Podróż była tym razem mniej męcząca. "Obóz Goecji" okazał się być opuszczonym miasteczkiem z portem.
Zatrzymali się kilkadziesiąt ram od wjazdu.

Pan Thomas instruował ich aby starali się zachowywać ciszę, a gdy kogokolwiek znajdą mają go zatrzymać i obezwładnić, lecz nie zabić.

Domy były inne, nawet od okolicznej architektury. Drewniane chaty, z nisko położonymi oknami, spadzistymi dachami.

Skradali się jak najzwyczajniejsi złodzieje. Otwierając domy jeden po drugim. Nie znajdując nic, absolutnie nic. Wnętrza były puste, w niektórych brakowało nawet podłogi.

Czy naprawdę kiedyś ktoś tu mieszkał?

Abel wszedł do środka jako pierwszy. Ten domek nie wyróżniał się niczym z pozoru. W środku widzieli ściany wydrążąne dziwnymi symbolami, czaszkami, ptakami, gwiazdami...

Esyr weszła głębiej z dziwną pewnością, jakby znała to miejsce.
Machając ręką przywołała Abla do siebie.

Przed sobą widzieli klapę w podłodze wystającą z pod dywanu.

Abel trzymał ręce na mieczu w gotowości schodząc po skrzeczącej drabinie.

Trafili do ciasnego korytarza oświetlonego świeczkami utkwionymi w szparach ścian. Na podłodze wielokrotnie powtarzał się wzór osmioramiennej gwiazdy.

- Pani piasków, o pani gwiazd...
Zbierz gwiazdy... I sprowadź je tu... Teraz... Zawsze i wszędzie - mruczał dziwny głos słyszalny zza rogu.

Głuche łupnięcie przerwało szemrający głos.

Esyr wychyliła się za winkiel z przygotowanym rewolwerem w dłoni.

- Teraz to możesz opuścić ten miecz, sam się spacyfikował...

Sufit pokoju miał kształt kopuły. Owa była pęknięta, i z tego właśnie pęknięcia ciekła substancja przypominająca gwieździste niebo w nocy.

W rogu na podłodze leżał stary zakapturzony mężczyzna, w białej szacie pokrytej ośmioramiennymi gwiazdami.

- Raczej go trzeba stąd wyciągnąć - rzuciła Esyr

- Jak myślisz, co to jest? - powiedział Abel klęcząc nad dziwną cieczą

- Nie mam pojęcia, najlepiej zostaw to w spokoju i pomóż mi go stąd wynieść - odpowiedziała Esyr próbując podnieść nieprzytomnego

- tyle że nie mogę wyciągnąć ręki... - wyszeptał Abel próbując wyciągnąć przedramię z gwieździstego płynu

- Co ty pierdolisz?... IDIOTO, MÓWIŁAM - wykrzyczała Esyr.

Echo jej głosu wiele razy odbiło się od kopuły. Złapała Abla za drugą rękę i
szarpnęła aby go wyciągnąć. Chłopak stracił balans zanurzając się w kałuży coraz głębiej, aż pochłonęła go cała. Za nim nieszczęśliwa Esyr walcząc aby go wyciągnąć, poślizgnęła się, i podzieliła jego los.

***

Set zasiadł przy szklanym stoliku, z filiżanką herbaty w jednej dłoni, i gazetą w drugiej.

"OBÓZ TAJEMNICZEJ GRUPY TERRORYSTÓW ZRÓWNANY Z ZIEMIĄ - POWRÓT DO NORMY NADCHODZI?"

Kącik jego ust lekko się uniósł. Ręką przesunął grzywkę z nad oczu wpatrując się w tekst.

"Dwoje młodzików podczas tak monumentalnej dla całego imperium misji, postanowiło dopuścić się dezercji, zrzuca hańbę na szanowaną akademię Lumière de sainte"

- Już tu na ciebie czekam, Abel - zaśmiał się po cichu.

Kłęby RzeczywistościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz