Rozdział XX Miasto ze złota

8 2 0
                                    

Było ciemno. gdzie byli? Co się stało?
Gwiazdy kuły niczym drobne szpilki. Ciężko było oddychać. Iskra światła, Jutrzenka nadziei.

Kaszląc, wybudził się Abel. Ospale podniósł się z podłogi strzepując z siebie gwieździsty płyn. Rozejrzał się i podszedł do ceglanego parapetu.

Oślepiony chwilowo blaskiem, przetarł oczy aby ujrzeć panoramę miasta w wielkiej jaskini, rozświetlonej snopem światła wychodzącym z dziury w sklepieniu.

- Nareszcie wstałeś - uśmiechnęła się Esyr. - chodź. - machnęła ręką. - nie wiem gdzie jesteśmy, ale nie narzekam. Byłam w stanie ogarnąć nam coś do jedzenia i picia. Ludzie jakoś dziwnie mili.

Zeszli krętymi schodami z wieży.
Ceglane ulice, charakterystyczne brylaste domy, wielkie posiadłości o piaskowej barwie. Kolorowe horągwie, śpiew egzotycznych ptaków i zachodzące słońce... Czy można życzyć sobie piękniejszego miejsca?

Niebieskie łuki wysadzane złotymi gwiazdami były częstym widokiem. Ulice były zadbane, i tętniły życiem.
Stragany z owocami, klatki z egzotycznymi zwierzętami. Ekstrawaganckie ubrania mieszkańców, wszystko było dziwne. Oddech świeżego powietrza od ponurego Lumièreville.

Usiedli na rogu alejki, oparci o siebie. Mimo jak pięknie było, jak grająca muzyka z pobliskiej willi koiła, nie mieli gdzie spać, a jedyne co mieli to torba kradzionego jedzenia i dwa bukłaki.

Idąc ulicą naprzeciwko nim, szedł znajomy Ablowi mężczyzna, z dziwnymi tłumikami wystającymi z policzków. Ten zatrzymał się i zwrócił w ich kierunku. Podszedł bliżej i przykucnął.

- Pan Abel Bonnet? - fioletowe oczy wpatrzone intensywnie w twarz młodego. Ten odpowiedział mu kiwnięciem głowy. - Zapraszam ze mną. Długo na pana czekaliśmy. - złapał go za rękę i podniósł w górę.

Esyr szybkim ślizgiem, stanęła za mężczyzną, przystawiając lufę rewolwera do jego kręgosłupa.

- Uwierz mi, nie mam na to czasu, twój kolega raczej wie, że nawet oboje nie macie ze mną szans. Grzecznie proszę o kooperację. - mówił w niesamowicie monotonny sposób. Masywny but szybkim ruchem zahaczył o kostkę Esyr i obalił ją na ziemię.

- Pan Samael was oczekuje, więc proszę za mną i macie nie unikać dalej tego spotkania. Dwa miesiące w cieniu to stanowczo za długo...

***

Dotarli do ściany jaskini, gdzie wąskim przesmykiem dostali się do bramy. Wielkie wrota powoli otwierały się, z charakterystycznym piskiem.

Znaleźli się w kolejnej jaskini. Była dużo mniejsza, od ściany do ściany widoczny był obszerny las, natomiast droga prowadząca naprzód wiodła do pałacu wyrytego w skale, z wielkimi tarasami i setkami okien.

-Dziecię much! To oni? - zapytał aksamitny głos, czerwonego żołnierza ustrojowego w złotą biżuterię.

Mężczyzna z tłumikami tylko kiwnął
W odpowiedzi. Żołnierz się zaśmiał.

- U ojca siedzi jeszcze zając, wybraliście dobrą porę...

***

Pałac od wewnątrz był jeszcze większy, niż się wydawał. Miejsce to wytwarzało nieopisywalne uczucia. Wielokrotnie zaprzeczał logice. Schody prowadziły po ścianach otaczających złotą statuę przedstawiającą wieżę zbudowaną z wielu zwierząt

Korytarze, zdobione były pięknymi obrazami nieznanych artystów. Podłoga była wyłożona wzorzystym purpurowym dywanem.
Pokoje oświetlały latające ptaki ze złota, trzymające świeczniki w dziobach.

Kłęby RzeczywistościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz