Rozdział VII Dziecko apokalipsy cz.I

7 3 0
                                    

Z powodu odniesionych ran, egzorcyści a szczególnie pan Thomas musieli wziąć przerwę która miała dać czas zagoić się ranom. Z tego powodu nie mieli misji i chwilowo żyli jak cywile.

Abel wyszedł po bułki, jak zwykle. Nie miał przy sobie cywilnych ubrań więc wyszedł w swoim standardowym mundurze, z mieczem przy pasie.

Po drodze do piekarni ludzie zwracali na niego uwagę i rzucali spojrzenie, często i drugie.
Oparzenia na jego twarzy nie były poważne, oprócz lekkich blizn nie pozostanie po nich śladu. Nie można było powiedzieć tego o jego włosach. Płomienie pożarły większość jego grzywki co sprawiło że jego fryzura była w ogromnym nieładzie.

Szybko wyszedł z piekarni po zakupie bułek. Zostało mu jeszcze spore fundusze więc postanowił kupić świeże masło. Po drodze usłyszał znajomy głos

-AJOOOO! - wykrzyczał znajomy głos

Abel szybko odwrócił się w kierunku znajomej twarzy oddali. Szybko pomachał w jej kierunku

-Ariihau!- odpowiedział Abel- ile to się nie widzieliśmy?

- Nie wiem i nie ważne. Jak tam życie młody? - zapytał Ariihau. Nie zmienił się zbytnio. Wydawał się niższy i mniej przerażający niż ostatnio. - widziałem cię z żołdakiem. Jakiś problem miał do ciebie? Jak coś w takich sprawach mogę pomóc.

- Że policjant? Problemu nie miał chyba. Papierek musiał spisać bo zabiłem chłopa na misji - odpowiedział Abel

-Że zgrzeszyłeś?- Tu starszy chłopak spoważniał

- Nie. Spokojnie. To był seryjny morderca. To był grzesznik- odpowiedział dumnie ten mlodszy

-Czyli dobre zabójstwo- Ariihau położył dłoń na ramieniu chłopaka - gratulacje.

-Co masz na myśli?- zapytał lekko zdziwiony Abel

-wiesz, z zabijaniem ludzi jest jak z zabijaniem zwierząt. Są złe zabójstwa na przykład zabicie psa, lub kota albo konia jest złym zabójstwem. Te zwierzęta są jak rodzina ale zabicie świni żeby wykarmić rodzinę jest dobrym zabójstwem.

-Co?

-DOBRA! Trudno. Kiedyś sam załapiesz. A właśnie miecz dwuręczny. Jednak jesteście jak bracia ty i Herakliusz.

- O! Herakliusz, co u niego?

- nie wiem, ale na pewno sobie dobrze radzi. Ostatni raz spotkaliśmy się dwa miesiące temu.

- Dobra, a ty nie masz nic do roboty? - zapytał Abel

- No właśnie jestem na patrolu więc nie powinniśmy rozmawiać po cywilu ale trudno

- No to nie przeszkadzam, patrole też są ważne.

- Jasne młody, powodzenia - powiedział Ariihau z uśmiechem pokazując swe szpiczaste zęby.

Abel kupił drobny słoiczek masła od ulicznego sprzedawcy. Postanowił wrócić do dormitoriów. Znowu wchodził schodami. Tymi samymi którymi wchodził pierwszego dnia. Znowu ujrzał akademię o nie-szpiczastym i nie-spadzistym dachu. Tym razem przeszedł to parku z "egzotycznymi" roślinami. Teraz już nie robił na niego takiego samego wrażenia jak kiedyś. Spacerując tak po parku z zakupami zauważył kolejną znajomą twarz w oddali.

W oddali zobaczył Esyr. Siedziała ona na trawie patrząc w dal. Na kolanach trzymała kajet z skórzanym grzbietem i pióro. Abel powoli do niej podszedł. Spojrzał tam gdzie ona. Widział horyzont miasta i sylwetki odległego lasu.

- Cześć, co robisz?

Dziewczyna powoli podniosła wzrok.

-... To ty... Co tutaj robisz?

- wracam z piekarni. Chcesz bułkę?

- Nie ale dzięki za propozycję.

- Co tu robisz?

- Nic, siedzę, piszę, czy to ważne?

- no nie wiem. Dobrze ci tak siedzieć tu samotnie?

- chyba tak - odpowiedziała sucho

- na dobrą sprawę nawet się sobie nie przedstawiliśmy... A na pewno spędzimy razem kawał czasu więc wypadałoby.

- a ciebie co wzięło? - zapytała sarkastycznym tonem

- No dobra zacznę. Jestem Abel ale to już wiesz. Pochodzę z północnej prowincji imperium. Wychowali mnie oboje rodziców. Nie mam żadnych nieprzyjemnych wspomnień oprócz bronienia się przed wilkami. Moim celem jest pozbyć się zła tego świata. Miło cię poznać !

Esyr się zaśmiała- haha... No dobra... Mam dobry humor więc będę miła.
Nie mam imienia ale możesz mówić na mnie Esyr. Nie jestem stąd. Nie znam nazwy tego miejsca ani jego położenia na mapie. Pamiętam pobliskie pustynie i czerwone góry. Mieszkałam na kompletnym pustkowiu. W domu było nas 10 osób. Znaczy na prawdę 7... To nie jest ważne. Najważniejsze jest to że ten szmaciarz którego nigdy nie nazwę ojcem. Dla tej historii mogę go nazwać Arbahah. A więc Arbahah był pijakiem który kontrolował cały dom twardą ręką. Gdy któreś z nas zrobiło coś nie po jego myśli znęcał się nad nami. Czasem uderzył a dalej pamiętam rękę mial ciężką albo groził rewolwerem. Zawsze powtarzał nam "czcij ojca swego".
Aż do pewnego dnia. Wtedy miarka się przebrała... Mój młodszy brat... On jako jedyny nie traktował mnie jak obcego... Jak jakiegoś grzesznika... Jak śmiecia... Ojciec wycelował we mnie rewolwer... Nie ja dostałam kulą... Od tego dnia było nas mniej... Coraz mniej i mniej... Powoli się stawało codziennością że ojciec kogoś zastrzelił. Jak zabił matkę miałam dość. Złapałam za rewolwer. Ten sam którego bałam się od narodzin i wymierzyłam w niego. Wymusił na mnie abym nie strzeliła ale uciekłam... Już nigdy mnie nie zobaczyli. Biegłam jak najdalej. Po jakimś czasie napotkałam kupca na wozie. Z pomocą moich umiejętności dyplomatycznych i rewolweru ojca Hehehe... Wynegocjonowałam przejazd do jakiegoś bogatego miasta. I padło na Lumieréville. Ten kupiec też okazał się chujem bo chciał mnie sprzedać mafiozom. Zabrał mi rewolwer i myślał że nie obronię się i ku jego szoku wykrystalizowałam rewolwer i zastrzeliłam na miejscu. Tam znalazł mnie jakiś egzorcysta. Bodajże Bougie..?
I przez niego jestem tutaj. - tutaj przerwała i wzięła głęboki oddech- moim celem życiowym jest być wolna. Chce być wolna od wszystkich. Kupić se dom i umrzeć ze starego wieku... Nie zanudzam cię?

- Nie, w żadnym wypadku. Jesteś ciekawszą osobą niż myślałem. Nie wiedziałem że aż tyle przeżyłaś... Przepraszam jeśli ci się uprzykrzałem.

- Nie no luz. Dzięki że przyszedłeś zagadać.

- Nie ma za co. Jak chcesz pogadać to chętnie. Brakuje mi kontaktu z ludźmi.

Oboje chwilę chichotali i razem wrócili do dormitoriów.

Abel tej nocy miał dziwny sen. W śnie widział schody prowadzące do ciemnego korytarzu pod ziemią. Tam słyszał głos płaczącego dziecka błagającego o pomoc. Chłopak wybudził się gdy z korytarza wystrzeliła biała kolumna przebijająca jego twarz. Abel obudził się z zimnymi potami ,desperacko łapiąc się za twarz.

Cały ranek chłopak spędził w przekonaniu że coś złego się wydarzy.

Może to tylko stres przed nową misją?

Kłęby RzeczywistościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz