Rozdział XXIII Purpura Worukaszy

8 2 0
                                    

Skrzynia ze śpiącymi, trafiła z czasem na statek. Nieliczne statki płynęły w ścisłej formacji. Abel chciał ujrzeć bezkres oceanu, ale wiedział że nie mogą sobie na to pozwolić. Nocami wychodzili ze skrzyni rozprostować nogi i plecy, albo znaleźć coś do jedzenia. Nie wyszli jeszcze z pojazdu lądowego. Słychać jedynie było szum przez drobne okienka u góry pojazdu.
Jesli przypalony zegarek kieszonkowy pilnował czasu, to był już czwarty dzień od kiedy maszyna wjechała na pokład.

Światło księżyca świeciło przez wąskie okienka. Esyr podniosła Abla za rękę.

- Chodź, zobaczymy coś. - wyszeptała idąc wgłąb kabiny. - Znalazłam drzwi z tyłu. Póki co jest bezpiecznie.

Szarpnęła go za rękę, prowadząc go. Dawno nie widział uśmiechniętej Esyr. Jego nogi słabe niczym z gumy, tłumiły entuzjazm dziewczyny.
Wyszli przez wąskie drzwiczki, po szczeblach złączonymi z kadłubem pojazdu.

Rozejrzał się wkoło. Statek był ogromny, na oko 3 ramy od burty do burty. Tuzin z grubszym hakiem maszyn, takich jak ta w której siedzieli stały równo obok siebie.

Esyr stała oparta o barierkę. Wpatrzona była w dal. Blady księżyc rozświetlał jej czarne włosy.

- Nigdy nie myślałam że trafię na Lemurię... Zawsze wydawała mi się taka... Oderwana od świata.

- Ja nigdy nie byłem nawet na statku - zaśmiał się cicho Abel. - Jak myślisz, co nas czeka na miejscu?

- Ostatnia prosta... Krótki sprint i żyjemy na czystej karcie. Nikt nas nie zna, nie bedziemy musieli się już ukrywać. Nowe życie...

Chłopak spuścił wzrok na wodę. Fale były ledwo widoczne, a statek wydawał się poruszać powoli. Grupy ptaków skrzecząc przelatywały nad nimi. Czyżby zbliżali się do lądu?

***

Kilka dni później, nastała odpowiednia chwila. Wielki statek zacumował w doku, a ładunek został rozładowywany. Pilnie obserwowali otoczenie przez szpary w skrzyni. Gdy uznali że reszta skrzyń zasłoni ich, i ułatwi ucieczkę, postanowili przejść do akcji. Abel podważył wieko. Esyr wyskoczyła i kucając czekała na towarzysza. Chłopak szybko się wynurzył i łapiąc ją za rękę, zaczął biec. Ostatni raz odwrócił się aby spojrzeć na oddalający się statek, dumnie nazwany "A.H. T.S. Fer de Lance". Biegli prosto przed siebie, przez drzewa, przez krzewy aż nie dotarli do jakichkolwiek budynków.
Wspieli się po siatce i wbiegli na ulicę.

Ku ich szoku, ludzie tłumami zmierzali w kierunku portu.

- Wygraliśmy wojnę! Azazel nie żyje! - śmiał się głośno egzorcysta z Imperium Światła. Zgadując po mundurze należał do Soldats aveugles.

***

W porcie tłumy ustawiały się do pracowników stojących nad otwartymi skrzyniami. Pokazywali tatuaże na przedramionach, ochroniarz przechodził między ludźmi sprawdzając ich autentyczność. Ludzie bez tatuaży, byli wypraszani z gołymi rękoma.
Abel i Esyr wyczuli podstęp, postanowili zawrócić.

Ulice Nowego Bengaluru były szerokie i bardzo proste. Miasto wydawało się być planowane w całości, jak gdyby powstawało całe, na raz.

Szwędając się po obrzeżach zauważyli pobliski wzgórek.

- Patrz, stamtąd będzie lepszy widok na miasto. Może znajdziemy coś lepszego...

***

Ogromny Zikkurat piął się na zachód od miasta. Spalona ziemia wkoło była owocem bitw. Wielki kapłan Sleipnira dyszał w swej lektyce. Lud dalekiej północy był silnie związany z dźwiękami. Pierwsza linia armii składała się praktycznie z wojowników pokrytych tatuażami. W każdej chwili szeptali modlitwy do Sleipnira, o siłę, o przeżycie, o wygraną.

Kłęby RzeczywistościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz