Prolog

52 1 0
                                    

,,Największe moje nieszczęścia na tym świecie to były nieszczęścia Heathcliffa, i widziałam i czułam każde z nich od samego początku, największą ideą w moim życiu jest on. Jeśliby wszystko inne zginęło, a on by pozostał, mogłabym istnieć dalej, a jeśli wszystko inne przetrwałoby, a on zostałby unicestwiony, wszechświat stałby mi się wielkim nieznajomym, nie czułabym się już jego częścią. Moja miłość do Lintona jest jak liście na drzewie, czas ją zmieni, zdaję sobie z tego sprawę, tak jak zima zmienia drzewa. Moja miłość do Heathcliffa przypomina raczej wieczne skały w głębi ziemi- niewiele dają widzialnego piękna, choć są niezastąpione. Nelly, ja jestem Heathcliffem! On jest zawsze, zawsze w moich myślach, i nie jako przyjemność, nie bardziej, niż ja sama jestem zawsze dla siebie przyjemna, ale jako moja własna istota. A więc nie mów już o rozdzieleniu nas, to jest niemożliwe i..."*

Zawiesiłam wzrok na ulubionym fragmencie powieści.Zawsze zastanawiało mnie czy to fikcja literacka, czy też autentycznie istnieje miłość tak niezwykle dojmująca, że staje się integralną częścią naszej osoby. Zwykle z ust zakochanych, szczególnie moich rówieśników słyszę wyznania dotyczące niemożności życia bez swojego ukochanego czy też ukochanej. Jednak niemożność życia bez kogoś a bycie kimś to dwie różne kwestie. Powiedzenie, gdy on nie istnieje ja też nie istnieje, bez niego nie ma dla mnie miejsca niesie w sobie jakiś surrealizm. Rozumiem zakochanie, ale nie możemy mówić o tym pojęciu w przypadku Katherine. To wynaturzona obsesja, niszcząca ją od środka.

Nie może bez niego żyć, jest nią, a jednak go nienawidzi, brzydzi się nim. Czy jeżeli kocha coś, czego nienawidzi, jeżeli to coś jest integralną częścią jej samej, czy to znaczy, że nienawidzi siebie? Czy nienawidząc coś co stanowi istotę jej samej zatraca siebie? Czy więc jej miłość nie jest synonimem powolnego popadania w szaleństwo?

Poza tym, jak można się komuś aż tak bezgranicznie oddać, do tego stopnia, że ta jedna osoba nie tyle nas otacza, co nas pochłania. Zatracamy się w niej, a raczej ona zatraca nas. Nie wyobrażam sobie być tak niewiarygodnie naiwna, aby stracić swoją istotę na rzecz cudzej.

Poczułam na ramieniu szturchnięcie Freyi. Uniosłam głowę znad książki i spojrzałam w jej szkicownik. Moim oczom ukazał się krajobraz Hogwartu z przyległymi do niego błoniami. Rysunek zawierał pewną magię tego miejsca. Nie jestem jednak pewna czy słowo magia w tym znaczeniu oznacza coś pozytywnego i uroczego. Zawierał jakieś niezwykłe poczucie niepokoju oraz konflikt wiszący w powietrzu.

-Wow, śliczne - wyraziłam zachwyt wpatrując się w detale.

Niezwykle akuratnie oddała otaczający nas krajobraz. Gałęzie drzewa pod którym siedziałyśmy. Głębię jeziora po naszej prawej. Wznoszący się przed nami gmach Hogwartu. Skałę nieopodal lasu, z wydrążoną w niej jaskinią. Sam zakazany las.

-Słodko, że tak uważasz- uśmiechnęła się pobłażliwie - ale nie o tym mówię, patrz kto idzie.

Wskazała ręką na grupkę ślizgonów opuszczających zamek i kierujących się do jaskini na skale. Pobieżnie spojrzałam na nastolatków. Wyróżniłam jeden punkt, a właściwie dwa. Oczy. Intensywnie wpatrując się w moją przyjaciółkę.

-Nasz ulubiony- poruszyłam brwiami rozbawiona.

- Blaise Zabini, we własnej osobie- westchnęła i położyła się na kocu, kryjąc twarz w dłoniach.

Blaise Zabini stanowił interesujący nas w owym czasie przypadek. Miał tendencję do bardzo intensywnego wpatrywania się we Freyę. Dziewczyna była prześliczna, więc nie dziwię się , że mogło mu być miło zawiesić na niej wzrok. Ogromne błękitne oczy, zaróżowione policzki, długie jasno blond włosy. Ale mówimy tutaj o chwilowym zawieszeniu wzroku, a nie zjadaniu spojrzeniem. Od początku roku, kiedy to rozpoczęło się owe podejrzane zachowanie chłopaka, prowadziliśmy deputy, na temat tego, o co może ślizgonowi chodzić.

Heart attack~ Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz