Rozdział 5

112 14 3
                                    

Leone

Gdy stanąłem pod gabinetem dyrektora wypuściłem recepcjonistkę, tak jak jej obiecałem. Nie była mi już do niczego potrzebna. Zdawałem sobie sprawę, że od razu poleci do ochrony, ale zanim oni tu przyjdą ja już będę po rozmowie z dyrektorem, ewentualnie w trakcie jak będzie współpracować tak jak tamci.

Zapukałem do szklanych drzwi, w końcu byłem kulturalnym człowiekiem, ale nie czekałem aż ktoś pozwoli mi wejść. Zobaczyłem za biurkiem mężczyznę w podeszłym wieku, który wpatrywał się w komputer przed sobą. Spojrzał na mnie ewidentnie zastanawiając się kim ja do cholery jestem i jakim cudem udało mi się tu dostać.

-Kto pana tu wpuścił? - zapytał od razu bez choćby głupiego dzień dobry.

-Mi również miło pana widzieć. Nazywam się Leone Casteli, zapewne nie ma pan pojęcia kim jestem, ale z chęcią nakreślę panu sytuację. - zacząłem kulturalnie siadając na krześle naprzeciwko mężczyzny. - Przez ostanie pół roku wpłaciłem na pańskie konto dobrych kilka milionów. W zamian pański szpital miał się zająć pewną kobietą. Chcę uzyskać całą dokumentację na jej temat i ją zobaczyć.

Mężczyzna wpatrywał mi się przez cały ten czas w ciszy próbując zachować kamienną twarz, ale ja doskonale widziałem jak jego twarz drgnęła, gdy usłyszał, ile pieniędzy na mnie zarobił.

-Rozumiem, czy mógłby pan podać dane tej kobiety?

- Nie. - stwierdziłem, a mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony.

- Potrzebuję ich, aby znaleźć dokumentację. W szpitalu mamy z 500 pacjentów z czego połowa to kobiety.

-To proszę sprawdzić kogo pobyt opłacam. - nie chciałem wyjawiać mu, że nie mam zielonego pojęcia kto to jest. Nie wiedziałem, kto stoi za tym, że opłacam to miejsce, ale nie ufałem temu typowi. Gdyby znał prawdę łatwo mógłby mnie okłamać.

- Prościej jest poszukać po pacjentach. - kontynuował uparcie.

- Lubię utrudniać sobie życie. - rzuciłem.

Mężczyzna ewidentnie się poddał. Nie chciał się ze mną kłócić wiedząc, ile udało mu się na mnie zarobić. Przez chwilę nie odzywał się w ogóle, klikał coś na komputerze, ale po jego ruchach od razu wyczułem, że nie ma pojęcia co ma zrobić i klika wszystko po kolei. Zdawałem sobie sprawę, że zaraz wpadnie tu banda ochroniarzy, która jeszcze bardziej utrudni mi ten dzień, więc nie myśląc za wiele wstałem i obszedłem biurko. Mężczyzna był w takim szoku, że nawet nie przeciwstawiał się, gdy razem z krzesłem odciągnąłem go z dala od komputera. Dopiero po chwili odzyskał rozum.

-Ale co pan robi? To są poufne dane! - zaczął krzyczeć, ale już mnie to nie interesowało.

Znalazłem listę pacjentów i szybko zacząłem ją skanować w celu znalezienia znanego mi nazwiska. Jak dobrze, że miała nazwisko zaczynające się na pierwszą literę alfabetu, dzięki temu udało mi się przelecieć wszystkie nazwiska na A zanim do pomieszczenia wpadli ochroniarze. Ale nie było go tam. Nigdzie na liście nie widniało nazwisko Anchor. W bazie nie było Emily, nie w tej cyfrowej, którą moi ludzie dawno by z hakowali.

-Gdzie jest reszta? - zapytałem dyrektora, który już chował się za ochroniarzami.

-Proszę stąd wyjść. - rozkazał jeden z ochroniarzy, prawdopodobnie jakiś kierownik.

- Nie puki on nie pokaże całej bazy. - wskazałem palcem na staruszka.

-To jest moje ostatnie ostrzeżenie. - patrzył mi się w oczy myśląc, że mnie nastraszy, ale ja tylko się zaśmiałem.

DoubtfulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz