Rozdział 1

226 35 18
                                    

Tymon

Wywróciłem oczami po raz kolejny tego dnia, ale na całe szczęście Marysia tego nie widziała. Na całe szczęście — ponieważ gdyby zauważyła, po raz kolejny usłyszałbym, że jestem niewdzięczny. To stawało się irytujące — dziewczyna uważała się za taką mądrą, taką sprytną, ale przede wszystkim taką potrzebną. Tak jakby jej rady miały robić na mnie wrażenie i jakby każde jej słowo miało na mnie wpłynąć. Pozytywnie, oczywiście. Co absurdalne, kilka dni temu powiedziałem jej w twarz, że jest denerwująca. Nie zrobiło to na niej wrażenia. Była jedną z tych osób, które parły przez życie ze zdecydowanie zbyt dosłownie braną dewizą: wywalone w to, co inni myślą.

— A co dzisiaj jadłeś na obiad?

Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią z powątpiewaniem. Wątpiłem w jej zdrowy rozsądek.

— Pierogi — mruknąłem.

— Boże, znowu?! Tymon, nie możesz tak. Dostaniesz szkorbutu czy... czegoś. — Nagle od szkorbutu przeszła do wykładu o witaminach, a od wykładu o witaminach zaczęła mówić mi o tym, że na pewno mam anemię, a od anemii przeszła do przedwczesnego pogrzebu i tak w pięć minut od kiedy tylko powiedziałem, że zjadłem pierogi. Taka właśnie była praca z Marysią na zmianie, zanim pojawiało się więcej klientów. Nim wybiła siedemnasta, już miałem za sobą wróżby śmierci.

Jednak Marysia w końcu przestawała paplać, a przestawała wtedy, kiedy trzeba było kogoś obsłużyć. Odetchnąłem. Zająłem się przygotowywaniem zamówionych przez jednego z klientów drinków. Był jednym z tych stałych, którzy lubili rzucać napiwkami. Chociaż nie były wysokie — to były częste i gdy miałem zmianę, zawsze podchodził zamawiać do mnie. Bardzo mi się ten układ podobał.

W poniedziałek naszego pubu nie odwiedzały tłumy, jednak to nie oznaczało, że nie musieliśmy utrzymać tempa. Lubiłem to. Wkręcałem się, Marysia zamykała paszczę (to znaczy, ignorowała mnie i obsługiwała ludzi), a szkolący się świeżo Kuba zaczynał faktycznie pomagać.

Choć zdarzały się chwile przerwy. Chwile, których do końca nie lubiłem.

— Ej, Tymek, patrz. — Marysia tknęła mnie palcem w żebro, na co spojrzałem na nią ze złością, bo chyba troszkę ją popierdoliło. Nie zrobiło to na niej wrażenia. — Patrz, tam. Pod telewizorem. Przed chwilą obsługiwałam gościa i... Boże, uwielbiam rudych ludzi.

— Wiesz co, nie różnisz się od tych obrzydliwych typów, na których tak narzekasz — stwierdziłem, jednak spojrzałem w tamtą stronę i... Zmarszczyłem brwi. Kojarzyłem faceta, o którym mówiła Marysia. Kojarzyłem nawet z dzisiaj, bo pisałem razem z nim egzamin ze wstępu do prawodawstwa. Był w otoczeniu trzech innych dziewczyn. Powodzi się, pomyślałem jedynie.

— Boże, ale jesteś dzisiaj markotny — ofukała mnie cicho. Zerknąłem na nią jedynie, bo na całe szczęście do lady podszedł starszy facet, któremu trzeba było nalać piwa.


Szymon

Przeglądałem fejsa, niekoniecznie skupiając się na treściach, jakie przedstawiały udostępniane posty. Scrollowałem chyba tylko po to, żeby scrollować i nie dać się wciągnąć w rozmowę na temat nowego faceta Laury. Nie interesowało mnie to, nie miałem jej też niczego do powiedzenia, więc...

— Okej, to bardzo niegrzeczne siedzieć w telefonie w towarzystwie — zauważyła Hela, nachylając się do mnie. Oparła brodę o moje ramię. Spojrzałem na nią, gasząc wyświetlacz telefonu. — Nudzi ci się? — zapytała cicho.

— Może trochę — odparłem. — Ile im dajesz? — szepnąłem.

— Miesiąc? — zastanowiła się.

Proces o miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz