Rozdział 21

128 16 23
                                    

Tymon

"Mam nadzieję, że utrzymasz średnią".

Też miałem nadzieję. Nadzieja matką głupich. Wkładałem w te studia całe swoje serce, całe swoje zasoby. Po to, żeby było mi dobrze. Po to, żeby było mi lepiej. Żebym mógł w przyszłości zadbać o swój byt, wykonywać satysfakcjonujący zawód i mieć jakieś wyzwania. Również po to, by pomóc człowiekowi, który zadbał o mnie i mnie wychował. Tak. Chociaż nie mówiłem o tym dziadkowi wprost, zapewnienie mu godnej starości było osobnym, ważnym celem.

̶M̶i̶m̶o̶ ̶ż̶e̶ ̶p̶r̶z̶e̶c̶i̶e̶ż̶ ̶m̶ó̶g̶ł̶b̶y̶m̶ ̶g̶o̶ ̶z̶r̶e̶a̶l̶i̶z̶o̶w̶a̶ć̶ ̶w̶ ̶i̶n̶n̶y̶ ̶s̶p̶o̶s̶ó̶b̶.̶

"Bo ty nie rozumiesz, Beatko. To jest naprawdę świetna uczelnia".

Trudno zaprzeczyć. Prywatna, prestiżowa, z najlepszym wydziałem prawa w kraju. Droga w cholerę, przy okazji. Tak droga, że brak stypendium praktycznie przekreślał moje szanse. Nie wyciągnąłbym na życie w Warszawie i opłacanie czesnego. To cały ten czas było tak ryzykowne... Czasami sprawiało, że chciało mi się wymiotować. Jednak musiałem sobie poradzić. Musiałem spędzić pięć lat na dawaniu z siebie wszystkiego. Dla niego.

"Tymek jest zdolny. Da radę ze wszystkim".

Westchnąłem, opierając się na chwilę o swoje ręce. Wielkanoc była w porządku, ale jednak kilka rozmów przy stole wżarło mi się w głowę i nie dawało spokoju. Powrót do warszawskiej rzeczywistości nie pomógł, bo wiązał się z uświadomieniem sobie, że czwartkowy wieczór faktycznie miał miejsce i... Obie te rzeczy się krzyżowały.

— Ej. Nie umieraj — zwróciła mi uwagę Anka. Faktycznie się wyprostowałem. — Odstraszysz klientów.

— Jakich klientów? — mruknąłem, zdegustowany stanem tego baru w ostatnim czasie.

— Wczoraj był tłum — odparła dziewczyna, odkładając brudne naczynia do wyparzarki.

— Po pierwsze, to smutne — stwierdziłem. — Po drugie, nie widziałem, nie uwierzę.

— A bo ty jesteś taki niedowiarek.

Cokolwiek to znaczy.

W tej chwili do lokalu weszły trzy osoby, a ja poczułem, jak mnie mdli. Istota o irytującym głosie, Laura. Ta druga laska, której imienia nie poznałem (albo mi umknęło). Oraz ona. Hela.

Poczułem się w jednej chwili, jakbym miał pęknąć na miejscu.

Zacząłem doglądać, czy wejdzie za nimi czwarta osoba. Czy wejdzie za nimi Szymon i czy burza jego rudych loków zacznie być najbardziej wybijającym się elementem otoczenia. Jednak... Nie zaczęła. Szymon się nie pojawił. Dziewczyny były same i podeszły do kasy.

— Cześć — przywitała się Laura.

— Hej. Co dla was?

Opanuj się, opanuj się, opanuj się.

Dziewczyny zamówiły sobie po drinku. Ponieważ technicznie rzecz ujmując był poniedziałek (nieważne, że święto), zacząłem im je robić przy barze. Czekały cierpliwie i nie szczędziły sobie paplaniny. Nie słyszałem wszystkiego, ale...

— ...wciąż uważam, że to skończony dupek...

— ...ale nie był taki okropny...

— ...nawet nie potrafił cię porządnie przelecieć. Dupa, nie facet! I co, mieliście żyć w białym małżeństwie do końca życia?

Proces o miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz