Rozdział 18

115 17 33
                                    

Tymon

Kolejna odwołana etyka prawnicza wołała o pomstę do nieba. To był kolejny poniedziałek, kiedy nie miałem zmiany, a kiedy mogłem ją mieć oraz kolejny brak zajęć, który oznaczał, że trzeba będzie je gdzieś w maju odrobić. Nie pasowało mi to; lubiłem, kiedy wszystko odbywało się tak, jak było zaplanowane. Dodatkowo nasz kierunek został przetrzepany — krążyło jakieś choróbsko, którym bardzo nie chciałem się zarazić, jeśli miałem wrócić do domu na święta.

Z prawa rzymskiego wyszedłem w nie najlepszym nastroju. Jednak — ramię w ramię z Szymonem.

— Twój tata potrafi przeciągnąć — mruknąłem cicho, upewniając się najpierw, że mężczyzna dalej siedzi na auli. Nie chciałbym tego powiedzieć, jeśli na przykład stałby mi za plecami.

— Prawda — westchnął, jakby był zmęczony. — I jeszcze ta pogoda nie pomaga. Nie mogę już zdzierżyć tego deszczu. Chcę słońce.

— W święta niby ma być — poinformowałem, choć sam nie byłem w pełni przekonany co do prognozy. Zaczęliśmy iść razem w jedną stronę i nie było to wyjście. Przeszliśmy schodami na trzecie piętro, a potem prosto na stołówkę. Tak, jakbyśmy się na to umawiali.

— I gdyby było teraz ładnie, moglibyśmy usiąść na tarasie, a tak to musimy siedzieć w środku — narzekał dalej. — O, ale przynajmniej dzisiaj znowu jest szarlotka. Jest jakiś plus. — Wyszczerzył się do mnie.

Prychnąłem.

— Chciałbym tylko zauważyć, że kawa i ciasto smakuje lepiej, kiedy leje za oknem — zwróciłem uwagę, gdy podeszliśmy do kolejki. — I herbata też.

— Ej, patrz. — Szymon wskazał głową z podekscytowaniem na tabliczkę stojącą przed nami. — Dlaczego wcześniej tego nie widziałem? Herbata sezonowa. Boże. Kocham. Widziałeś wcześniej tę tabliczkę? — zapytał, patrząc na mnie z niedowierzaniem. — Pewnie już nie mają. Już dawno po sezonie... Dlaczego wcześniej nie zwróciłem na to uwagi? — mruknął. Strasznie mnie rozbawił.

— Jaki ty jesteś dramatyczny — zaśmiałem się. — Przepraszam, macie może jeszcze herbatę sezonową? — zapytałem praktycznie od razu ekspedientki, bo przyszła nasza kolej.

— Tak, dalej jest dostępna — potwierdziła mi kobieta. Spojrzałem wymownie na Szymona, po czym zamówiłem nam dwie herbaty i dwie szarlotki.

— Mój mózg chyba dzisiaj poszedł na spacer — przyznał ze śmiechem. — Sam bym o to nie zapytał. Dzięki.

— Nie ma za co. Oby twój mózg wrócił do domu — odparłem, biorąc tackę do rąk. Dzisiaj to ja stawiałem. Tak wyszło.

Usiedliśmy przy tym samym stoliku, przy którym siedzieliśmy poprzednio. Herbata pachniała cudownie.

— Jak tam przygotowania przed świętami? — zapytałem. Nie uznawałem tego za small talk, serio byłem ciekawy.

— Masakra. Nie lubię — odparł z miną, która jedynie potwierdzała jego niechęć. — Wszystko jest takie sztuczne i zakłamane. — A twoje? Kiedy jedziesz do domu?

— Cóż... Jestem tutaj, więc nie mam jak narzekać — przyznałem, współczując mu warunków, które sprawiały, że tak się czuł. — W czwartek mam jeszcze pracę, ale udało mi się wywalczyć wolne od piątku do niedzieli, więc... Jadę w piątek, wrócę w poniedziałek rano — wyjaśniłem. — Zakładam, że pierwszy raz w życiu będę zwolniony z jakichś większych przygotowań. Chociaż nigdy też nie są wielkie, bo śniadanie wielkanocne jemy u mojej ciotki, która ma pierdolca na punkcie zrobienia wszystkiego po swojemu — pociągnąłem.

Proces o miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz