Rozdział 4

119 26 41
                                    

Tymon

Czułem się skrajnie chujowo z tym, co poprzedniego dnia zrobiłem, ale... Musiałem nad tym przejść. Musiałem przejść nad zachowaniem, którym gardziłem, bo to była moja jedyna opcja na ten moment, żeby samemu nie wpaść w poważniejsze gówno. Pomysł na to, żeby wyciągnąć od Szymona pieniądze był tak naprawdę nagły i w ogóle tego nie przemyślałem. Mogłem przez przypadek podkopać swoją sytuację bardziej... Ciężko mi było uwierzyć, że to wyszło i że dał mi gotówkę do ręki.

Korzystając z nieobecności współlokatorów, zająłem się naglącą sprawą. Musiałem wyjść na chwilę do bankomatu i wypłacić ze swojego konta, a potem liczyłem dostępną gotówkę i próbowałem nie panikować. Miałem zapłacone za akademik, jednak byłem na wykończeniu, jeśli chodzi o zapasy kosmetyków i jedzenia. Wypłatę z baru miałem zawsze pierwszego i... właśnie układałem ją na moim stosiku "dla Maksa". W praktyce - następny miesiąc miał być dla mnie bardzo trudny i liczyłem na to, że ludzie będą hojni z napiwkami.

W końcu spakowałem wszystko w kopertę, którą wsadziłem do torby.

Bardzo szybko znalazłem się w centrum, mając ochotę, żeby to wszystko było już za mną. Stanąłem pod budynkiem klubu, w którym kilka miesięcy temu zaczęły się moje problemy. Cholernie bałem się wejść do środka, bo przypominały mi się te wszystkie momenty w filmach i serialach, kiedy główny bohater chce rozwiązać swoje porachunki z gangsterami, a oni obcinają mu palec albo...

Uspokój się.

Klienci mogli wchodzić dopiero od osiemnastej, jednak wiedziałem, że drzwi nie będą zamknięte. Wiedziałem też, że kiedy przejdę przez salę i kiwnę ochroniarzowi na przywitanie, przepuści mnie na zaplecze. Dokładnie to zrobił. Znał już moją twarz, co było absolutnie przerażające. Nie pytał, po co się tu kręcę, od kiedy po raz trzeci przyniosłem ratę. Niby miałem teraz widzieć go po raz ostatni, ale...

System ratalny przynajmniej dawał mi się wykarmić.

- Hej, Jolu - przywitałem się z kobietą siedzącą w małym pokoiku. Była starsza ode mnie o jakąś dekadę, wiecznie żuła gumę (nie cierpiałem jej memłania) i mówiła tyle, że ledwo pamiętałem barwę jej głosu. - Jest Maks?

Kobieta podniosła na mnie spojrzenie znad telefonu, w który przed chwilą była zapatrzona, i uniosła brew. Zawsze miała minę jak srający kot na pustyni. Nie ruszyła się z kanapy ani o milimetr. Mierzyła mnie wzrokiem w ciszy i zajęło jej kilka sekund zanim odpowiedziała.

- Zaraz wróci - burknęła. Jednak zamiast powiedzieć mi "usiądź", spojrzała wymownie na fotel obok kanapy. To i tak było więcej niż zazwyczaj dostawałem, więc... usiadłem. Zdjąłem przy tym torbę z pleców i od razu wyjąłem z niej kopertę. Dotarłem tu z nią bezpiecznie, co uznawałem za połowę sukcesu.

Siedziałem tak, nie czując się najbardziej komfortowo z koncepcją wyciągnięcia telefonu i przeglądania instagrama w oczekiwaniu. Jeszcze Maks uznałby to za jakiś, nie wiem, brak szacunku. Gapiłem się więc raz w jedną, raz w drugą, patrząc na ozdoby na ścianach tego małego pomieszczenia. Raz na jakiś czas karciłem się w myślach za to, że noga mi się trzęsła i starałem się to zatrzymać. Jeszcze Jola poczułaby się urażona moimi nerwami.

W końcu Maks przyszedł.

- Mój ulubiony studenciak - zaśmiał się. Uśmiechnąłem się na to cierpko. Wstałem, by dać się mu objąć i poklepać po plecach. Maks w ten sposób właśnie się witał. Opadł na drugi fotel i rzucił coś po drodze na stolik, który nas dzielił. - Usiądź, usiądź - zachęcił mnie, a ja z powrotem zająłem miejsce.

Proces o miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz