Praca z Laurą Lillis była... wyczerpująca.
Tego jednego Benjamin był pewien już po trzech miesiącach w jej gabinecie. Zmieniała zdanie tak często, że momentami nie nadążał z nanoszeniem poprawek w notatkach. Przynajmniej czuł się potrzebny. Bywało, że Laura nie potrafiła odnaleźć się we własnym chaosie, a on w takich momentach zawsze był obok, gotowy naprowadzić ją na właściwy tor. Właściwie to ona sama też tak przyzwyczaiła się do wsparcia Benjamina, że często odpuszczała sobie sporządzanie własnych zapisków.
To była dla niego ogromna nowość, że ktoś tak bardzo mu ufał.
Codziennie jedli razem lunch. Ludzie zaczynali o nich plotkować, a plotki te dotarły prędko zarówno do Ruth, jak i do Valerii Velasco, która wezwała dwójkę pracowników z Wydziału Fantasy na poważną rozmowę. Wiedziona poprzednimi doświadczeniami, szefowa oczywiście oskarżyła Benjamina o to, że po raz kolejny nie potrafi trzymać rąk przy sobie.
Wtedy przeżył szok. Bo Laura Lillis wstawiła się za nim bez zawahania.
― Pracuje dobrze, skrupulatnie i nie plącze mi się pod nogami ― oświadczyła. Benjamin wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Wcześniej... to on zazwyczaj się ze wszystkiego tłumaczył, podczas gdy jego przełożona słuchała wszelkich argumentów za i przeciw, zanim zajęła jakieś stanowisko. Laura była pewna siebie. Zachowywała się tak, jakby nie rozumiała, dlaczego w ogóle zostali zaciągnięci do gabinetu Valerii. ― Chodzimy razem na obiady, bo lepiej mi się potem myśli, jeżeli wyjdę z Zakładu na chwilę w ciągu dnia. To wszystko? Mogę wrócić do roboty? Mam dwie drugoplanowe postacie do dopracowania, bo spieprzyli mi jeden wątek poboczny.
Benjamin nigdy nie widział Valerii w stanie takiego szoku. Oczy miała szeroko otwarte, wargi rozchylone, i wydawało mu się, że w jej głowie panowała kompletna pustka. Mruknęła w odpowiedzi coś o tym, że przeprasza za całe zamieszanie, a potem Laura jako pierwsza opuściła jej gabinet. Ben podążył za nią bez zawahania, z głupkowatym uśmiechem na ustach. Nie zdążył powiedzieć choćby słowa, a sprawa już była załatwiona.
Od tamtej chwili szanował panią Lillis jeszcze bardziej. I pracował dwa razy ciężej, bo skoro ona wierzyła w niego, to on także chciał, żeby czuła, że wspierał wszystkie jej poczynania. Starał się, jak nigdy wcześniej z żadną Kreatorką. A wieczorami leżał w łóżku i próbował zrozumieć, co takiego wyjątkowego miała w sobie Laura Lillis, że wykonywał każde jej polecenie bez zająknięcia.
Być może podobało mu się to, że pozwalała mu dodawać coś od siebie. Interesowała się jego pomysłami i ― w przeciwieństwie do wszystkich innych Kreatorek, które Ben znał ― liczyła się z jego opiniami. Brała pod uwagę jego zdanie, kiedy podejmowała jakieś istotne decyzje. To była współpraca. Zdaniem Bena, była ona niezwykle przyjemna i satysfakcjonująca.
Wyjątkowo chętnie zaczął pojawiać się w robocie. Ignorował pełne zazdrości spojrzenia. W sumie, nie był do końca pewien, czy to była właśnie zazdrość, ale zdecydowanie tak to wyglądało. Udawał, że nie słyszał, jak inni pracownicy szeptali konspiracyjnie za jego plecami. Miał ważniejsze rzeczy na głowie, niż zawiść reszty Asystentów.
W dniu, w którym wpadł na Ruth w wejściu do Zakładu, minęło dokładnie pięć miesięcy od jego ostatniego przeniesienia. Obydwoje zwolnili, żeby spędzić ze sobą trochę czasu, chociaż Ben bez przerwy nerwowo zerkał na swój zegarek, martwiąc się, że się spóźni. Kennedy nie umknął ten szczegół; uznała w myślach, że nigdy wcześniej nie widziała, żeby tak się czymś przejmował.
― Słyszałam, że Laura usadziła Valerię ― zaczęła Ruth. Benjamin nie był zbyt zadowolony, że poruszyła akurat ten temat, ale po dłuższym namyśle uznał, że równie dobrze może rozwiać wszelkie jej wątpliwości.
CZYTASZ
✔ | KSIĘGA ŻYCIA
Fantasy𝐊𝐒𝐈𝐄̨𝐆𝐀 𝐙̇𝐘𝐂𝐈𝐀 ━━━━ ❛ WSZYSTKO JEST HISTORIĄ. ❜ ミ☆ 𝐙𝐎𝐒𝐓𝐀𝐍𝐈𝐄 𝐀𝐒𝐘𝐒𝐓𝐄𝐍𝐓𝐄𝐌 jednej z Kreatorek Rzeczywistości zdecydowanie było głównym priorytetem Benjamina Avery'ego. Problemem było to, że żadna z nich nie chciała...