Zehra Salehi, bo tak się nazywała ulubiona recepcjonistka Benjamina, rzeczywiście zwykła tworzyć własne Sfery. Odkrył to tej niedzieli, kręcąc się bez celu po Archiwum, bo nie potrafił się na niczym skupić i szukał po prostu czegoś, co pomogłoby mu zająć myśli.
Zehra sprawdziła się doskonale.
Jej prace obite były w złoty materiał. Wytłoczone w nich tytuły były czarne, tak samo, jak barwione brzegi. Musiał przyznać, że już sam wygląd dzieł Zehry robił spore wrażenie, ale nic nie mogło go chyba przygotować na słowa, jakimi się posługiwała.
Czytał w życiu wiele rzeczy, od podręczników z technicznymi wytycznymi dla edytorów, po magiczne baśnie Eizy Clark, które Zakład udostępniał ludziom od wieków. Jak się okazało, Zehra Salehi specjalizowała się właśnie w tej ostatniej kategorii. Pisała bajki. Przynajmniej za dawnych czasów, kiedy obejmowała stanowisko Kreatorki Naczelnej w tym właśnie wydziale.
Jej sympatia względem Laury absolutnie przestała go dziwić.
Jedna bajka wyjątkowo przypadła mu do gustu, a jednocześnie niesamowicie go zasmuciła. Może chodziło o tytuł, może o barwne, dobrze napisane postacie, a może o lekcję, którą z czytania "Bursztynu i Bzu" wyciągnął. Historia rodzeństwa ― Bursztynki i Bzu ― była z pozoru prosta. Ot, dwójka dzieci, które pewnego dnia zgubiły się w starym zamczysku i natrafiły na magiczne lustro, które ukazało im tragedię w przyszłości.
Jak na bohaterów przystało, Bursztynka i Bez podjęli próbę zapobiegnięcia katastrofie. I to była ta część, która tak zdołowała Benjamina. Morał.
W tej historii Zehra udowodniła ― na przykładzie dwójki dzielnych i zaradnych dzieci ― że czasami nie dało się uciec przed przeznaczeniem i należało po prostu się z nim pogodzić. Bo chociaż próbowali ze wszystkich sił, nie udało im się uratować wszystkiego; przynajmniej nie tak, jak Ben oczekiwał.
Światem Bursztynki i Bzu była wszak ich mama. I chociaż dzieci ocaliły resztę wszechświata, ich życia uległy jednakże nieodwracalnym zmianom.
Kiedy wychodził z Archiwów, patrzył na Zehrę bardzo wymownie. A ona prędko domyśliła się, o co mu chodziło.
― Którą przeczytałeś? ― zapytała na wydechu, mierząc go pełnym współczucia spojrzeniem znad swoich okularów. Ben westchnął ciężko. Dawno się tak żałośnie nie garbił, jak tego popołudnia.
― "Bursztyn i Bez" ― odparł smętnie. Zehra, ku jego zaskoczeniu, uśmiechnęła się jednak ciepło, jakby sam tytuł historii obudził w niej pozytywne wspomnienia. Benjamin nie potrafił pojąć tego fenomenu. ― Dlaczego musiałaś ich pokarać taką tragedią...?
― Czasami zakończenia są dobre, czasami średnie, a czasami smutne ― wyjaśniła spokojnie Zehra. Zabrała od Bena kartę identyfikacyjną i wbiła do systemu godzinę jego wyjścia. ― Tak bywa też w życiu, wiesz? Możesz się starać ze wszystkich sił, a czasami i tak nic nie potoczy się po twojej myśli. Takie zakończenia, jak to z "Bursztynu i Bzu" przypominają nam o tym dość skutecznie, nie uważasz?
― ...ale to bajka. Dlaczego nie mogła być szczęśliwa?
Zehra wbiła w niego dziwne spojrzenie. Ben poczuł się przez kilka sekund tak, jakby łączyły ich jakieś więzy krwi ― jakby patrzył w oczy swojej zmarłej mamy, która żałowała, że nie może uchronić go przed okrucieństwami świata i dorosłością.
― Nawet w bajkach "długo i szczęśliwie" nie zawsze jest tym, czego oczekiwaliśmy na początku historii ― odpowiedziała Zehra, nadal opanowana i pełna zrozumienia dla reakcji Bena. Oddała mu jego identyfikator. ― Koniec końców, dzieci zostały bohaterami, a ci, którzy wiedzieli o ich poświęceniu, dobrze się nimi zajęli. Ale rozumiem twoje niezadowolenie. Rada ode mnie? Następnym razem przeczytaj "Domek Czekoladowych Ciasteczek". Jest o samotnej wiedźmie, która poznaje bandę zagubionych w lesie dzieci. Spodoba ci się, jeżeli szukasz szczęśliwego zakończenia.
― Nikt nie umiera? ― dopytał Ben, pół żartem, pół serio. Zehra łypnęła na niego spode łba, niby niezadowolona, ale kącik jej ust uniósł się odrobinę w pozytywnym grymasie.
― Nikt nie umiera ― zapewniła. ― Tam jest inna lekcja.
― Niech no zgadnę, dzieci przekonują wiedźmę, żeby wróciła z nimi do wioski, a ona zaczyna pomagać społeczeństwu i wszyscy nagle potrafią się dogadać.
Zehra zaśmiała się cicho.
― Nie do końca ― zaprzeczyła, potrząsając delikatnie głową. ― Ale obiecuję, że zakończenie jest bardzo pozytywne i przypadnie ci do gustu. Morał jest taki: należy szanować stworzenia duże i małe.
― ...i młode i stare? ― domyślił się. Iskierka dumy w oczach Zehry słusznie podpowiedziała mu, że wpadł na właściwy trop.
― Wszystkie są w stanie czegoś nas nauczyć.
Gdy tej niedzieli wychodził z Zakładu Kreatywności, nadal czując zapach kurzu i starego papieru, nie był tak przygnębiony, jak się spodziewał. Wydawało mu się, że morał "Bursztynu i Bzu" skutecznie zniszczył mu samopoczucie, ale wizja przeczytania kolejnej historii spod pióra Zehry Salehi sprawiała, że krok miał skoczny i zaskakująco energiczny. Myślał o wielu rzeczach.
Między innymi o Kreatorkach. O tym, jak różne ― a zarazem na swój sposób podobne ― okazały się ich opinie na temat pierwszej zasady Eizy Clark. Myślał też o zakończeniach i słynnym "długo i szczęśliwie".
A przede wszystkim myślał o tym, jak potężne były słowa, którymi te wyjątkowe zakończenia tworzono. Jak wielkie znaczenie miały Kreatorki dla istnienia Spektrum. Cały świat, w którym przyszło mu egzystować, opierał się na historiach. Jego mieszkańcy mieli po prostu wystarczająco dużo szczęścia, aby móc te opowieści czytać.
Benjamin Avery patrzył tego dnia na słowa "WSZYSTKO JEST HISTORIĄ" i coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że Eiza Clark nie miała na myśli jedynie słów na papierze. Wpatrywał się w złoty napis nad wejściem do Zakładu Kreatywności, w głowie kłębiły mu się myśli o zakończeniach i potędze słów i historii.
O tym, jak wielką moc trzymała w dłoniach Laura Lillis.
CZYTASZ
✔ | KSIĘGA ŻYCIA
Fantasy𝐊𝐒𝐈𝐄̨𝐆𝐀 𝐙̇𝐘𝐂𝐈𝐀 ━━━━ ❛ WSZYSTKO JEST HISTORIĄ. ❜ ミ☆ 𝐙𝐎𝐒𝐓𝐀𝐍𝐈𝐄 𝐀𝐒𝐘𝐒𝐓𝐄𝐍𝐓𝐄𝐌 jednej z Kreatorek Rzeczywistości zdecydowanie było głównym priorytetem Benjamina Avery'ego. Problemem było to, że żadna z nich nie chciała...