Nad wejściem do Zakładu Kreatywności zawsze można było dostrzec krótkie zdanie. Każdy, kto do Zakładu przychodził, musiał się z nim zmierzyć. Było krótkie, proste i dosadne. Nie dało się go nie zrozumieć. Błyszczało w promieniach wschodzącego słońca, otoczone złotą poświatą, głosząc dumnie pierwszą zasadę Kodeksu Historii Eizy Clark: "WSZYSTKO JEST HISTORIĄ".
Laura Lillis wiedziała, co oznaczały te słowa. A przynajmniej tak właśnie jej się wydawało, póki Benjamin Avery nie zaczął zadawać zbyt wielu pytań. Z początku starała się ignorować własne wątpliwości ― spychała je gdzieś w otchłań swojego umysłu, próbując przykryć niechciane przemyślenia tonami magicznych słów należących jedynie do zaklęć. Chowała ciekawość pod nitkami plecionymi ze zdań o gryfach, smokach i stworzeniach, o których wielu osobom nigdy nawet się nie śniło, a potem okrywała kłębiące się myśli grubym kocem uwitym z akapitów, rozdziałów i aktów.
Prędzej czy później jednak pojawiał się Benjamin i z wielką ochotą niszczył jej misterną pracę, zadając kolejne niewygodne pytanie, na które starała się odpowiadać ostrożnie i z wyczuciem. Nie wątpiła w słowa Eizy Clark. Wierzyła w każdą zasadę jej Kodeksu, bo skoro zasady panowały od tak wielu lat, to musiał istnieć jakiś sensowny powód ich stworzenia.
Benjamin Avery nie mówił tego na głos, ale zdecydowanie miał na ten temat inne zdanie. I pytał. Pytał niestrudzenie, aż Laura przestała się w pewnym momencie dziwić, dlaczego przed trafieniem pod jej skrzydła przeszedł tyle przeniesień. Starała się być cierpliwa, naprawdę.
W ten wyjątkowy poniedziałkowy poranek patrzyła na trzy słowa, ale nie była to pierwsza zasada Eizy. Laura Lillis wpatrywała się w tytuł swojego dzieła, swojej perły, z której była przecież tak niezwykle dumna, i miała łzy w oczach. "Diamenty w Popiołach" tańczyły w jej umyśle, odbijając się w nim echem, niczym fale wzburzonego morza w kryształowej jaskini, o której zresztą wspomniała raz w tej opowieści.
Tym razem to ona miała pytanie.
― ...coś ty zrobił?
Benjamin Avery zatrzymał się w progu jej gabinetu ze zmieszaną miną. A kiedy podniosła na niego zaszklone oczy, akurat zerkał na plik kartek leżący przed Laurą na jej biurku. Potrafiła wychwycić dokładny moment, w którym rozpoznał "Diamenty", bo pobladł jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.
Przyniósł ze sobą ciężki zapach papierosów i wody kolońskiej, do której Laura zdążyła przywyknąć. Ta wyjątkowa woń, którą Benjamin Avery roztaczał na około siebie od pierwszego dnia pracy w Wydziale Kreatywności, burzyła wszystko, do czego Laura przywykła, ale nigdy nie potrafiła mu tego wypominać, bo na swój sposób zakochała się w tej dziwnej mieszance.
Zakochała. Jakież to było okropne słowo. Szczególnie w tamtym momencie zdawało jej się, że tworzące ten wyraz litery osiadły jej na języku i zaczęły parzyć. Nijak nie przypominało to słodyczy miodu, którą czuła wcześniej, ilekroć wypowiadała imię Benjamina.
Przełknęła gorzką gorycz rozczarowania.
― Przepraszam ― wydusił niepewnie Ben. Ani trochę nie przypominał tego faceta, który wparował do Wydziału Fantasy swojego pierwszego dnia po przeniesieniu. Nie, po tamtym mężczyźnie nie było już śladu. ― Chciałem... chciałem, żeby przynajmniej one dostały szczęśliwe zakończenie.
Na moment zapomniała o drugiej sprawie, za którą miała go zbesztać. Być może dlatego, że dla Laury Lillis istniała zupełnie inna hierarchia priorytetów, i najwyższe w niej miejsce zajęte było przez jej własne opowieści. Przynajmniej w tamtej właśnie chwili. Wtedy, kiedy wpatrywała się w Bena z wyrzutem i szczerym rozczarowaniem.
CZYTASZ
✔ | KSIĘGA ŻYCIA
Fantasy𝐊𝐒𝐈𝐄̨𝐆𝐀 𝐙̇𝐘𝐂𝐈𝐀 ━━━━ ❛ WSZYSTKO JEST HISTORIĄ. ❜ ミ☆ 𝐙𝐎𝐒𝐓𝐀𝐍𝐈𝐄 𝐀𝐒𝐘𝐒𝐓𝐄𝐍𝐓𝐄𝐌 jednej z Kreatorek Rzeczywistości zdecydowanie było głównym priorytetem Benjamina Avery'ego. Problemem było to, że żadna z nich nie chciała...