Pamiętał, kiedy szedł tym samym korytarzem prawie dziesięć miesięcy wcześniej. Był wtedy przygotowany na każdą opcję, którą Valeria Velasco mogła podsunąć pod jego nos ― z wyjątkiem tej, która okazała się dla niego decyzją ostateczną. Tamtego dnia ktoś czekał na niego przed drzwiami gabinetu Koordynatorki Naczelnej. Ruth może i miała go dość, ale wiedział, że była jego koleżanką i wcale nie życzyła mu źle. Nie tak naprawdę.
Tym razem był całkowicie sam. A na korytarzu było wręcz przerażająco cicho. Zwykle ludzie ustawiali się w kolejce do Valerii, i miał wrażenie, że tego wyjątkowego dnia zażyczyła sobie, aby nikt prócz Benjamina jej nie odwiedzał.
Zatrzymał się przed drzwiami. Poprawił odruchowo krawat. Wziął głęboki oddech i naprawdę, naprawdę chciał zapukać, ale... nie potrafił się do tego zmusić. Tchórz, pomyślał sobie. Przymknął na moment powieki i oparł czoło o drzwi, i stał tak przez dłuższy moment.
Tchórz.
...nie był tchórzem. Poprzedniego dnia zrobił wszystko, na co było go stać. Bał się, tak, ale i tak brnął dalej w to szaleństwo. Skoro był w stanie zrobić wszystkie tamte rzeczy ― zmienić zakończenie, ukraść kartę dostępu Valerii Velasco, a potem wejść do Archiwów Zakazanych i spróbować przeczytać zakończenie własnej historii, to musiał znaleźć w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby stawić czoła konsekwencjom.
Gdy w końcu zmusił się, żeby przekroczyć próg gabinetu Valerii, kobieta podniosła na niego zaskoczone spojrzenie znad wypełnianych właśnie dokumentów. Widział, w której dokładnie sekundzie dotarło do niej, kto wszedł na teren jej osobistego sanktuarium bez żadnego ostrzeżenia, i ewidentnie nie podobało jej się zachowanie Benjamina.
― To było okrutne ― stwierdził, kiedy zamykał za sobą drzwi.
Brak grzecznościowych formułek wydawał mu się pasować do sytuacji; i tak nie miał już wiele do stracenia.
Valeria jednak odrobinę go zaskoczyła, bo zamiast skomentować jego wołające o pomstę do nieba zachowanie, westchnęła jedynie ciężko. Zdjęła okulary, złożyła je i odłożyła na biurko obok ekranu komputera, z wydechu rzucając chłodno:
― Witam, Avery. Usiądź.
― Rozumiem wylanie mnie, ale mogła pani mnie po prostu... skierować do siebie przy samym wejściu ― zauważył Benjamin. Nie był naburmuszony, jak jakieś głupie dziecko, a wiedział, że jeszcze kilka miesięcy temu dokładnie tak wyglądałoby jego zachowanie.
Kłóciłby się, zgrywał niewzruszonego i udawał, że na niczym mu nie zależało.
Pewność siebie zastąpiła ludzka przykrość. Rozsiadł się na miejscu wskazanym przez Valerię, obojętnie odkładając swoją czarną teczkę na podłogę. Przewróciła się. Nie zwrócił na to uwagi. Zsunął się odrobinę na obitym skórą krześle, opierając ręce na podłokietnikach i splatając dłonie przed sobą.
Valeria Velasco milczała przez dłuższą chwilę, chyba deliberując nad jego pełnymi wyrzutu słowami. W przeciwieństwie do Bena, siedziała dumnie wyprostowana, wpatrując się w niego z pewną dozą politowania w oczach.
― Musiałeś spojrzeć jej w oczy ― wyjaśniła wreszcie. Ben łypnął na nią spode łba, bo to nijak nie brzmiało dla niego sensownie. ― Zasługiwała na to.
Zaczął nerwowo stukać palcami o wierzch dłoni, starając się unikać spojrzenia Valerii. Kolejne nawiązanie kontaktu wzrokowego z tą kobietą go nie przerażało ― a przynajmniej nie z takich powodów, o których ona najpewniej myślała.
Bał się na nią patrzeć, bo wiedział, że miała rację. Tak, mogła już przy wejściu oddelegować go do siebie, ale zrobił okropne świństwo i tak, jak Laura zasługiwała na przeprosiny, on zasługiwał na konkretne zbesztanie.
![](https://img.wattpad.com/cover/230965209-288-k494881.jpg)
CZYTASZ
✔ | KSIĘGA ŻYCIA
Fantasía𝐊𝐒𝐈𝐄̨𝐆𝐀 𝐙̇𝐘𝐂𝐈𝐀 ━━━━ ❛ WSZYSTKO JEST HISTORIĄ. ❜ ミ☆ 𝐙𝐎𝐒𝐓𝐀𝐍𝐈𝐄 𝐀𝐒𝐘𝐒𝐓𝐄𝐍𝐓𝐄𝐌 jednej z Kreatorek Rzeczywistości zdecydowanie było głównym priorytetem Benjamina Avery'ego. Problemem było to, że żadna z nich nie chciała...