Laura Lillis nie miała pojęcia, jak udało jej się usiedzieć w miejscu aż do przerwy obiadowej we wtorek.
Ciężko było jej się na czymkolwiek skupić, i chociaż Selene i Albina namówiły ją do rozpoczęcia pracy nad kolejnym projektem, o którym wspominała, Laura nie miała do tego głowy i niewiele zdziałała. Ciągle myślała o Benjaminie Averym, jego historii schowanej gdzieś pod Zakładem Kreatywności, i o Valerii Velasco. O tym, że pewnego dnia miała ją zastąpić.
Laura nie potrafiła sobie nawet wyobrazić siebie w tej roli. Czasami, wieczorami, pisała w myślach nie możliwe scenariusze ― widziała siebie w pięknych sukniach, magicznych koronach, a nawet w srebrnych, wzbudzających we wrogu lęk zbrojach, ale... czy pasowały do niej eleganckie garsonki? Czarne szpilki, albo rzucająca się w oczy biżuteria?
I czy to w ogóle było konieczne? Czy miała obowiązek się zmieniać tylko dlatego, że Valeria zamierzała posadzić ją w fotelu należącym do niej samej? Skoro już miała przejąć tak ciężki obowiązek, wolała zachować przynajmniej małą cząstkę siebie.
Choćby to miał być głupi styl ubioru.
Myślała o tym nawet, kiedy siedziała tego dnia we Fluorescence, licząc na to, że wpadnie na Benjamina. Nie zjawił się. Ani wtedy, ani wieczorem, po godzinach, ani przez całą resztę tygodnia, chociaż Laura codziennie przychodziła do pracy wcześniej, licząc na to, że może na siebie wpadną.
Koniec końców to Ruth zebrała jego rzeczy i wysłała mu je kurierem, bo ponoć ją o to poprosił. Laura niby rozumiała, dlaczego nie odezwał się do niej, a właśnie do pani Kennedy. To nie zmieniało faktu, że było jej cholernie przykro.
Zmienił numer telefonu. Zmienił adres zaraz po tym, jak otrzymał pudło ze swoimi gratami, jak to je określiła Ruth. A przed tym, kiedy Laura znalazła się pod jego mieszkaniem kilkukrotnie, nikt jej nie otworzył. Za każdym razem, kiedy pukała do drzwi, odpowiadała jej jedynie głucha cisza. Ben albo był nieobecny, albo po prostu nie chciał z nią rozmawiać.
Pogodziła się z tym. A przynajmniej tak sobie właśnie wmawiała.
Z czasem życie zaczęło wracać do swojego normalnego rytmu ― dni zamieniły się w tygodnie, a potem nagle w trzy miesiące, podczas których Laura Lillis zasypała się pracą i udawała, że jej świat wcale nie stanął na głowie pewnego poniedziałkowego poranka.
Nowy Asystent nie dorównywał Benowi. Bez przerwy przyłapywała się na tym, że porównywała tego niewinnego chłopaka do Benjamina Avery'ego, który przecież tak nienaturalnie szybko przyzwyczaił się do jej pędzących myśli. Czasami łapał za notatnik, żeby coś zapisać, jeszcze zanim Laura sama wiedziała, że go o to poprosi. Podejrzewała, że znalazł po prostu pewne szczegóły w jej mimice i gestach, ale sama nie potrafiła ich zauważyć, żeby ułatwić pracę nowemu Asystentowi.
Tylko Ben wiedział.
― Zauważyłaś, jak jest bez niego cicho? ― zapytała Meena Reeva w pewne sobotnie popołudnie, kiedy po pracy razem z Laurą wybrały się na skromną kolację do restauracji. Laura pokiwała głową, powoli i smutno, odrobinę lepiej okrywając się ciepłym swetrem. Jesień nie była tego roku łaskawa, i kiedy tylko przesilenie dało o sobie znać, potraktowała całe Spektrum chłodnym wiatrem i okropną pogodą.
Momentami Laura myślała sobie, że może nawet natura nie była zadowolona ze zniknięcia Benjamina Avery'ego.
― Żadnych ciekawych plotek w tym Zakładzie nie ma ― kontynuowała na ostentacyjnym wydechu Meena, niezadowoleniem wyginając usta w żałosną podkówkę. ― Tak to przynajmniej ktoś co chwilę rzucał jakąś niesprawdzoną informacją o Benjaminie. A teraz? Nic a nic. Kto by pomyślał, że zatęsknię za nim z tak błahego powodu, jak dostarczanie ludziom rozrywki.
CZYTASZ
✔ | KSIĘGA ŻYCIA
Fantasy𝐊𝐒𝐈𝐄̨𝐆𝐀 𝐙̇𝐘𝐂𝐈𝐀 ━━━━ ❛ WSZYSTKO JEST HISTORIĄ. ❜ ミ☆ 𝐙𝐎𝐒𝐓𝐀𝐍𝐈𝐄 𝐀𝐒𝐘𝐒𝐓𝐄𝐍𝐓𝐄𝐌 jednej z Kreatorek Rzeczywistości zdecydowanie było głównym priorytetem Benjamina Avery'ego. Problemem było to, że żadna z nich nie chciała...