VII (Aleksander, październik 1884)

34 8 30
                                    

Aleksander pozwala sobie na jeden dzień wspomnień i rozdrapywania ran.

Myśli o szczęśliwym dzieciństwie, pełnym ciepła i spokoju. O radosnej, roztrzepanej matce, która ciągle coś gubiła, ale nigdy się tym nie przejmowała. Kiedyś się znajdzie, mawiała ze śmiechem. Aleksander wspomina też ojca, który był marzycielem. Potrafił spędzać godziny, leżąc na trawie w ogrodzie i wpatrując się w chmury. Wieczorami opowiadał synowi historie, które wyczytał z nieba.

Przywódca rewolucji myśli również o pierwszym spotkaniu z Edmundem. Chłopak przyjechał w odwiedziny do wuja, którego posiadłość graniczyła z ziemiami rodziny Argenteusów. Aleksander tamtego dnia wybrał się na spacer i ze zdumieniem dostrzegł elegancko ubranego dzieciaka, który siedział na płotku granicznym i zawzięcie pisał coś w notesie. Okazało się, że Edmund obserwował wypasające się na łące wuja krowy i próbował obliczyć, ile źdźbeł trawy potrzebują zjeść, by napełnić żołądki. Mieli po osiem lat. Aleksander zdecydowanie wolał podkradać jabłka z sadu pani Hortensji, niż zajmować się tym, co bydło pożera i w jakich ilościach. W końcu udało mu się namówić tego dziwnego chłopca, by udał się z nim po zakazane owoce. Edmund w trakcie wyprawy nie tylko policzył wszystkie drzewa, ale i potencjalny czas ucieczki, uwzględniając przy tym trzy alternatywne trasy.

Później myśli Aleksandra suną poprzez czasy szkolne, wycieczki i wyprawy, bale, pierwsze pocałunki, zarwane noce, studia, radość i zachwyty. Starannie omija wszystkie złe wydarzenia, jakie wyryły mu się w pamięci.

Przynajmniej do momentu, kiedy w jego głowie nie formuje się obraz Kiliana, chłopca o złotych włosach. Tutaj zaczyna się rozdrapywanie ran. Pierwsze wspomnienia związane z władcą są cudowne – i przez to bolą podwójnie. Aleksander zwija się w sobie, wbija paznokcie w skórę, nie mogąc przepędzić sprzed oczu uśmiechu młodzieńca. Kiedy się poznali, Kilian nie zajmował pierwszego miejsca w kolejce do tronu i jako ten drugi nie znajdował się pod ciągłym nadzorem. Cieszył się sporą swobodą i korzystał z niej, jak tylko mógł. Spędzał mnóstwo czasu z Aleksandrem.

Przywódca myśli o dłoniach Kiliana, które nie tylko są najpiękniejsze na świecie, ale które też niejednokrotnie doprowadzały go na skraj obłędu. O rozmowach, jakie przeprowadzili. O spojrzeniach, jakie wymieniali. O tym, jak się w tamtym okresie czuł.

O tym, jak tęskni, za wszystkim, co utracił, i jak żałuje, że skończył, jak skończył.

Drugiego dnia od wizyty w pałacu Aleksander bierze się w garść. Myje się, goli, zakłada czyste i w miarę porządne ubranie, i wychodzi z domu. W piekarni kupuje bagietkę, którą z apetytem zajada, kiedy spaceruje ulicami. Dzień jest ładny i bezwietrzny; to zapewne jeden z ostatnich, jeśli nie ostatni, nim nadejdą te chłodne, deszczowe i ponure.

Przywódca nie kieruje się ani w stronę ratusza, ani dworca. Dziś postanawia jeszcze odpocząć, poplanować, bo dawno tego nie robił, i chociaż przez chwilę cieszyć się życiem. Mijający go ludzie rozpoznają go, niektórzy kiwają mu głową, pozdrawiają. Aleksander jednak nie stanowi dla tłumu rozrywki, bo tę dostarczył im Kilian, który ogłosił decyzję o abdykacji.

Mimo iż zewsząd słyszy jego szeptane imię, młodzieniec stara się nim nie przejmować, już nie, i wystawia twarz do słońca.

W końcu zatrzymuje się na targu, przy straganie z warzywami. Skupia wzrok na pomidorach. Wpatruje się w nie z taką uwagą, jakby oczekiwał, że w ich środku znajdzie złoto, a nie miąższ.

Przekupka wesoło go zagaduje i Aleksander podejmuje rozmowę. Jak miło dyskutuje się o wszystkim i niczym po miesiącach żarliwych przemów, argumentów i ich kontr, oraz wszelkiej maści trosk!

Opowieść o magii, która zniknęłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz