Rozdział 17. Praca w firmie

115 2 0
                                    

-Aurora? Co ty tu robisz? - Zapytał Will, pojawiając się w gabinecie Michaela.

-Pracuję. - Wzruszyłam ramionami. - Awansowałam i teraz zostałam asystentką. - Rzekłam z uśmiechem.

-Bardzo się cieszę. Wiedziałem, że się nadajesz.

-Słucham? - Uniosłam brwi.

-Michael zadzwonił do mnie tydzień temu i prosił, bym kogoś mu polecił do pomocy. Od razu wybrałem ciebie. Jesteś stworzona do pracy w firmie.

-To w takim razie dziękuję.

-Nie ma za co. Chyba nie myślałaś, że to on wpadł na ten pomysł?

-No cóż... Tak właśnie przypuszczałam. - Westchnęłam.

-Bo tak było. Wszystkie zasługi musisz przypisywać do siebie. - Burknął brunet, wchodząc do pomieszczenia.

-Ciebie też miło widzieć przyjacielu. - Odparł, szczerząc się.

-Co chcesz? - Zapytał mężczyzna, przewracając oczami.

-Przyszedłem cię odwiedzić. Stęskniłem się.

-No to mnie zobaczyłeś i możesz już iść. Mam dużo pracy.

-Jak zwykle. Tylko siedzisz i gapisz się w ten komputer do późnej nocy.

-To teraz zobacz, do czego doszedłeś ty a ja. Jest różnica, nieprawdaż? - Warknął.

-Wystarczy. Nie zachowujcie się jak dzieci. - Przerwałam im. - Miło, że nas odwiedziłeś. Kiedyś się zgadamy jeszcze. Wybacz, ale nie mamy dzisiaj dużo czasu. - Zwróciłam się do Willa.

-Nie ma problemu, Auri. Spotkamy się kiedy indziej. Powodzenia.

Auri, jak uroczo.

-Pa. - Pomachałam mu na pożegnanie, a następnie mężczyzna wyszedł z gabinetu. - Musisz być taki niemiły?

-Tak. Naprawdę mam dzisiaj urwanie głowy, a ten chciał tylko pogadać. Mogę się z nim umówić w weekend, ale nie dziś.

-Co trzeba zrobić?

-Muszę ogarnąć te dokumenty. - Wskazał na stos teczek znajdujących się na biurku. - Ktoś chce nas pozwać do sądu, bo nie chcemy zrobić zabezpieczeń do jego firmy. Nie może zrozumieć, że ma za małą firmę. Zajmujemy się tylko dużymi przedsiębiorstwami, dlatego trzeba jechać do prawnika i to ogarnąć. Oprócz tego Sophie chce, by odebrać jej płacz z pralni, jak będę wracał do domu. Tego jest za dużo. - Mruknął smutno, chowając twarz w dłoniach.

-Od czegoś przecież mnie masz. Mogę załatwić te wszystkie sprawy, a ty przejrzysz te papiery.

-Naprawdę?

-No tak. - Pokiwałam głową. - W innym wypadku, po co mnie zatrudniłeś?

-Faktycznie. Dobra, masz tu kluczyki do mojego samochodu. - Rzekł, podając mi je. - Kod do pralni to sto pięć. Postaraj się nie rozbić.

-Przecież mam prawo jazdy.

-Mimo wszystko.

-Dobrze, będę uważać. - Odparłam. Wzięłam torebkę i udałam do windy, by zjechać do podziemnego garażu. Wsiadłam do pojazdu, a następnie ruszyłam odebrać zamówienie.

Nowy Jork niestety miał to do siebie, iż o każdej porze dnia i nocy na ulicach były tłumy ludzi, nie mówiąc już o ilości korków. Dostać się z jednego punktu do drugiego graniczyło z cudem. Wszyscy się gdzieś spieszyli, przez co codziennie musiało dojść do stłuczki czy wypadku. Samo miasto było cudowne, jednak liczba turystów była o wiele za duża. Przez nich mieszkańcy mieli na co dzień dużo trudności.

Queen of HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz