Rozdział 15 - Mozart i Salieri

24 4 4
                                    

Nowy Jork, USA, 2001 rok

– Nie mam pojęcia, o czym dokładnie rozmawiali z Josie poza tym, że namawiała go, by wreszcie mi wybaczył i do mnie wrócił, ale wiem, co powiedział mu Joseph. Próbował przetłumaczyć bratu, że życie jest piękne i trzeba otaczać się ludźmi, którzy pozwalają to zauważyć. Na podstawie tego proszę zgadnąć, co zrobił Gilbert. Śmiało.

Dziennikarka wzniosła oczy ku górze, by się zastanowić.

– Przyszedł do pani i uznał, że nie chce marnować więcej czasu, po czym pocałował panią przy świetle ogniska?

– Pfff – prychnęła. – Chciałabym.

– Chyba nie mam innych pomysłów.

– Poszedł spać.

Kobieta wybuchła śmiechem.

– Poważnie – dodała Ania. – Po tym wszystkim, co powiedziałam mu ja, Josie i Joseph po prostu wrócił do domu. Ale to nie tak, że najzwyczajniej w świecie zasnął. Niestety, to dużo bardziej przykra historia. Była może dwudziesta pierwsza, ewentualnie dwudziesta druga. Nabrał się leków nasennych, przez co spał dwadzieścia godzin. Dwadzieścia. Obudził się następnego dnia o osiemnastej. Przegapił przez to prawie całe poprawiny. Pojawił się na miejscu koło dziewiętnastej, a wszyscy goście zaczęli się z niego śmiać, bo był tak zdezorientowany, że nie dało się nie być rozbawionym. Wyglądał, jakby obudził się w innym wymiarze i nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Wszyscy byli przekonani, łącznie ze mną, że po prostu miał ogromnego kaca. Przestało mnie to bawić dopiero, gdy zauważyłam, jak rozmawiał z rodzicami. Wyraźnie kręciło mu się w głowie. Każdy zaczął rozumieć, że na rzeczy było coś innego, ale nikt nie wywnioskował prawdziwego powodu. Ja również. Dowiedziałam się dopiero w innych okolicznościach. Tamtego dnia przedawkował te leki niechcący. Nie chciał tego, po prostu w emocjach nie wziął pod uwagę, że zadziałają na niego tak mocno po wypitym szampanie. Trochę słabo, zważywszy na to, że planował być lekarzem, ale ten raz mu wybaczmy. Nie miał nigdy więcej wpadek na tle medycznym, a tu nie ucierpiał nikt poza nim. Chciał odciąć się na kilka godzin, bo nie miał siły myśleć o tym wszystkim, co usłyszał i o tym, co go czekało na jesieni. Na szczęście nie miał większych objawów niż zawroty głowy, splątany język i zwolniona akcja serca. To mogło się skończyć o wiele gorzej. Wiem, że długo się o to winił. Ostatnie, czego chciał, to martwienie rodziny w takim ważnym dniu. Widziałam to po nim już wtedy, chociaż nie rozumiałam jeszcze przyczyny. Ze względu na to, co dalej powiem, muszę jeszcze poruszyć jeden wątek. Może się wydawać, że zaczęłam mieć na jego punkcie obsesję. Że latałam za nim jak ćma za światłem i mu się narzucałam, kiedy mnie odrzucił. A nawet, że się przed nim płaszczyłam i poniżałam, co nie jest w moim stylu. Owszem, bieganie za jakimś chłopakiem i poniżanie się przed nim za nic w świecie nie byłyby w moim stylu. Tutaj chodziło o coś więcej. Widziałam, że on mnie potrzebuje. Po weselu, nie mając już najmniejszych wątpliwości, że chorował na depresję, postanowiłam nie dać za wygraną i walczyć o niego do samego końca. Choćbym miała już nigdy więcej nie doświadczyć jego miłości, podeszłam do tego inaczej. Zamierzałam uratować drugiego człowieka. Taki był mój główny cel. Nie mogłam ignorować tego, co widzę. Nie chciałam pewnego dnia zobaczyć jego nekrologu i zapłakać, że jest już za późno, a ja nie zrobiłam wystarczająco, by go przed tym uchronić. Ze względu na to byłam gotowa przyjąć na barki każde jego odrzucenie i do niego po nich wracać, bo nie mógł zginąć w ten sposób. Nie mógł odebrać sobie życia. To byłaby wielka strata dla społeczeństwa. Wielka strata dla mnie. To wciąż był człowiek, którego kochałam i przede wszystkim wiedziałam, że jest warty kochania. Całe jego życie jest tego najlepszym dowodem. Także czas studiów i to, czego się tak niesłusznie wstydził. Tacy ludzie rodzą się naprawdę rzadko. Nie postrzegam swojego zachowania jako płaszczenia się i narzucania. To była desperacka próba uratowania człowieka, którego wszyscy bliscy zaczęli być na to zbyt zajęci. Taka jest prawda. Jego siostra i brat mieli niemowlęta, którym poświęcali całą uwagę. Rodzice myśleli już tylko o wnukach. Wiedzieli, że ma pójść na studia i przestali się tak o niego martwić. Przestali też zauważać sygnały, że coś było nie tak. Zszedł gdzieś na dalszy plan, czując się coraz bardziej zbędny. Tak, jak rok wcześniej, gdy podjął drastyczną decyzję o odejściu z tego świata. Ale tym razem ja tam byłam. Widziałam wszystko w jego oczach. Jeśli nie miał siły walczyć, zamierzałam to zrobić za niego, a on nareszcie zaczął chować swój pancerz. Dzięki Bogu, pojawiła się nadzieja, że naprawdę go odzyskam.

Somebody to Love - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz