Rozdział 23 - Głos sumienia

27 4 1
                                    

Nowy Jork, USA, 2001 rok

– Nie przesadzę, mówiąc, że ta rozmowa w tamtej chwili zmieniła życie Maryli. I nawiązuję do jej własnych słów, które powiedziała mi wiele lat później, bo w dziewięćdziesiątym szóstym. Dopiero Gilbert uświadomił jej, jak wielką krzywdę wyrządziła w zasadzie całej ich rodzinie, ani przez chwilę nie mając takiej intencji. Ta przyjaźń była naprawdę kłopotliwa. Skłóciła Gilberta i Johna, doprowadziła do szyderstw z Anabelle i jej załamania nerwowego, a Joseph, który nie dał się przekonać, że to naprawdę nie był romans, ośmielił się i sam znalazł sobie kochankę, przez co cierpiała Josie i ich dzieci. Poza tym, naprawdę dotarło do niej, że nie mogła już cofnąć czasu. Ona i John mieli szansę, której nie wykorzystali, a trzymanie się tej przyjaźni było próbą oszukania rzeczywistości, w dodatku próbą destrukcyjną zarówno dla nich, jak i ich najbliższego otoczenia. Taka miłość nie mogła umrzeć, ale byli dorosłymi ludźmi. John wybrał w życiu inną drogę i musieli się z tym pogodzić, znieść wszelkie konsekwencje. Na szczęście Maryla była na tyle silna, by zacisnąć pięści i powrócić wreszcie na ziemię, choć doszło do tego wszystkiego przede wszystkim dlatego, że była samotna. Zwyczajnie, po ludzku samotna. Małgorzata Lynde zajmowała się swoją rodziną, wpadając coraz rzadziej, Mateusz głównie przebywał w gospodarstwie, ja zajęłam się renowacją dworku i pisaniem. Miała pełne prawo się tak czuć. O dziwo, nie była na mnie zła, że tak długo ukrywałam związek z Gilbertem. Z pewnością było jej przykro, ale nie była zła. Wprawdzie wciąż miała lekkie obawy co do tego, czy byliśmy dla siebie odpowiedni. Im bardziej go poznawała, tym lepiej rozumiała jego charakter. Wiedziała, że potrafił być nie mniej zaborczy i uparty ode mnie, a taki duet zawsze stwarzał pewne ryzyko, szczególnie, gdy istniał w nim jeszcze jeden mankament – moja wybuchowość, której on był pozbawiony. Generalnie zawsze byliśmy jak dwa wichry, skłonne do odczuwania najgłębszych rozpaczy i najbardziej euforycznych radości. Żadne z nas nie umiało znaleźć złotego środka. Wszystko albo nic. Miłość albo nienawiść. Właśnie to najbardziej niepokoiło Marylę. Kiedy coś mu się nie podobało, nie wahał się przed powiedzeniem mi tego wprost dla mojego dobra, a ja potrafiłam reagować bardzo nerwowo. Nawet nie to byłoby problemem jeszcze kilka lat wcześniej, bo dawny Gilbert zbywałby to żartem i nie brałby niczego do siebie, ale nie ten, który wrócił z Anglii. On źle znosił moje nerwy. Wycofywał się i zamykał w sobie. Mi na początku nie było łatwo nauczyć się wyczuwać tę granicę, a jemu uodpornić na tę cechę charakteru. Za każdym razem w takich sytuacjach widziałam jego spojrzenie. Nigdy tego nie zapomnę, bo zawsze było takie samo. Jakby chciał mnie spytać, dlaczego i ja na tym beznadziejnym świecie muszę się na nim wyładowywać, ale nigdy się o to nie pokusił. Tylko tak patrzył, a kiedy zauważył u mnie choć cień skruchy, udawał, że nic się nie stało. Za każdym razem miałam ogromne wyrzuty sumienia, chociaż nie próbował ich we mnie wywoływać. To zjawisko występowało w naszej relacji przez wiele lat, ale w pewnym momencie nauczyłam się reagować lepiej. Wiedziałam, że muszę to zrobić dla jego dobra. Jednym z powodów, dla których Maryla całkowicie zaakceptowała ten związek było to, że Gilbert bardzo wyraźnie zmieniał mnie na lepsze. Temu nie zaprzeczyłby nikt z naszego otoczenia. Ja sama zawsze to czułam i widziałam. Nikt inny nie miał na mnie takiego nieświadomego wpływu. Nieświadomego, bo mam wrażenie, że nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy. Stałam się spokojniejsza, bardziej dojrzała, nauczyłam się panować nad emocjami. Ale do tego jeszcze długa droga. Skoro wciąż jesteśmy w osiemdziesiątym dziewiątym, wydarzyło się tam jeszcze coś bardzo istotnego. Apogeum wybryków Josepha, po którym na szczęście nastąpiła poprawa. Oczywiście zamieszany był w to Gilbert, ale nie dlatego, że chciał. Znów nie miał wyjścia, bo Jo ostatecznie musiał sobie uświadomić, że jego brat był pierwszą osobą, która rzuciłaby wszystko, żeby mu pomóc.

Avonlea, Kanada, wrzesień 1989 roku

Choć Anabelle zdążyła już wrócić do domu, zapewne od razu wyjechałaby z powrotem do swojego brata, gdyby nie srogie protesty Gilberta. Otóż gdy dowiedziała się, że romans Josepha stał się oficjalny, ze wstydu niemal zapadła się pod ziemię. Bała się pokazywać w miejscach publicznych i zaczęła rozważać zmianę miejsca pracy, choćby na szpital w Charlottetown, byleby nie musieć znosić osądzających spojrzeń ludzi. Najmłodszy syn, który przez miesiąc miał wciąż z nimi mieszkać, był chwilowo jej jedyną ostoją, na czym nieco ucierpiał jego związek z Anią.

Somebody to Love - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz