Rozdział 3 - Wagary

20 4 5
                                    

Nowy Jork, USA, 2001 rok

– Zanim przejdzie pani dalej – przerwała jej dziennikarka, niesamowicie zaintrygowana zasłyszaną właśnie historią. – Proszę nam zdradzić jeden, mały szczegół. Zakładamy, że pani ukochany nie jest już z panią w relacjach romantycznych. Czy jest szansa, że jeszcze się połączycie?

– Och, oczywiście – odparła Ania z największym przekonaniem. – Niczego innego nie pragnę. Ale zanim do tego przejdę, musimy wrócić do osiemdziesiątego pierwszego. Na przełomie listopada i grudnia oboje zaczęliśmy sobie uświadamiać, co do siebie czuliśmy. Wierzę, że tak było. Zaczęłam się trochę zachowywać jak niemądra, zakochana nastolatka, która próbowała po cichu zaimponować swojemu ukochanemu. On także usiłował nie czynić swoich zalotów zbyt ewidentnymi, jak gdyby nie mógł wyczuć, czy ma u mnie szanse. Ten etap był jednym z moich ulubionych. Kiedy jesteś blisko miłości, ale nie na tyle, by jej skosztować. Wyczekujesz dnia, w którym wreszcie ci się to uda. Cóż, ja musiałam trochę na to poczekać. Dopóki tak się nie stało, trwało stadium, podczas którego nie mogłam trzymać się od niego z daleka, przede wszystkim myślami. Choć próbowałam.

Avonlea, Kanada, listopad 1981 roku

– Musiał mówić o mnie swojej siostrze, ROZUMIESZ?

Gdy następnego dnia Ania streszczała Dianie swoje spotkanie z Gilbertem weszła w słowotok trwający przynajmniej pięć minut. Brunetka przez cały ten czas nie była w stanie wściubić choćby sylaby. Jednocześnie Billy zauważył, że jego przyjaciel był podejrzanie pogodny.

– Odżyłeś, stary – stwierdził. – I coś ciężko mi uwierzyć, że to tylko kwestia udanej operacji twojego taty.

– W sobotę lecę do Edynburga na tę olimpiadę – tłumaczył się Gilbert. – Teraz, kiedy wiem, że tata wydobrzeje, mogę nareszcie się tym cieszyć z czystym sumieniem. Dawno nie byłem w Europie i za nią tęsknię.

– Tylko taki kujon jak ty skakałby z radości na myśl o olimpiadzie chemicznej. Ja cieszyłbym się wizją tych wszystkich lasek, które mógłbym tam spotkać. Chociaż w Szkocji pewnie wszystkie są rude.

– I czy to wada?

Billy, który pierwszy raz w życiu usłyszał od swojego kumpla jakikolwiek komentarz na temat jego gustu względem kobiet, uznał to za osiągnięcie. Z uśmiechem poklepał go po klatce piersiowej i objął go ramieniem wokół szyi, właśnie w ten sposób idąc z nim wzdłuż korytarza. Gilbert nie zrozumiał żadnego z tych gestów.

– A więc rude – stwierdził. – Zanotowane. Wiesz, mam taką jedną znajomą. Myślę, że by ci się spodobała. Jest Angielką, przyjeżdża tu do rodziny w każde wakacje. Trochę nieśmiała, ma piętnaście lat, ale pewnie byście się dogadali. Dla ciebie to trochę późno jak na pierwszy raz, ale dla niej moment idealny.

– Boże, Billy – jęknął, zdejmując jego ramię ze swojej szyi. – Ja tylko stwierdziłem, że rude włosy to nie wada, a ty już wyskakujesz z czymś takim. Myślisz ty czasem głową, czy zawsze kroczem?

– A czy ty musisz być zawsze taki pruderyjny?

– Teraz to jestem w szoku, że znasz takie słowo. Poważnie.

– Przestań. Serio mógłbyś czasem poluzować gacie, odłożyć książki i zachowywać się jak normalny nastolatek. Sam sobie marnujesz młodość i jeszcze kiedyś wspomnisz moje słowa. To ci gwarantuję.

Ponieważ zobaczył na horyzoncie jednego ze swoich kolegów, zagwizdał w jego stronę i do niego poszedł, zostawiając Gilberta samego. Ostatnie słowa Billy'ego go zdenerwowały, częściowo zapewne dlatego, że podświadomie zdawał sobie sprawę, że miał rację. Nie w kwestii tego, w jaki sposób Andrews interpretował owo korzystanie z młodości, ale sam fakt, że Gilbert w istocie z niej nie korzystał. Kiedy dotarł do swojej szafki, gdzie spotkał Anię, początkowo ze złości wcale jej nie zauważył.

Somebody to Love - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz