Rozdział 5 - Prezent od serca

18 4 3
                                    

Nowy Jork, USA, 2001 rok

Po opowieści związanej z Bożym Narodzeniem Ania wyjęła z torebki ów egzemplarz Anny Kareniny, otwierając go na dedykacji.

– I jak dziewczyna może się odwdzięczyć za TAKI prezent? – zaśmiała się.

– Buziakiem, na przykład – zażartowała dziennikarka.

– Nie ma w tym kłamstwa. Mogłam to zrobić, ale nie miałam odwagi. Jeszcze. Dlatego zajęłam się obmyślaniem prezentu na jego urodziny, które są na samym początku lutego. Konkretnie, to drugiego. Ale w dzień urodził był, lekko mówiąc… poturbowany. Chyba pod każdym możliwym względem. Fizycznie i emocjonalnie. Te wydarzenia sprawiają, że nieco mniej dziwi to, co stało się cztery lata później. Skoro miał odwagę już wtedy na oczach całej szkoły pokłócić się z dyrektorem, to co stało na przeszkodzie, by zrobić to samo z profesorem uczelni, prawda? Rozstrojony emocjonalnie Gilbert Blythe jest zdolny do wszystkiego, a już z całą pewnością nie panuje nad swoim językiem. Było więcej niż pewne, że któregoś dnia wpadnie przez to w prawdziwe kłopoty, ale na szczęście w osiemdziesiątym drugim tak się jeszcze nie stało. Najważniejszy dla tego, co właśnie zamierzam opowiedzieć jest fakt, że nareszcie skończyła się jego przyjaźń z Billym Andrewsem. Raz na zawsze.

Avonlea, Kanada, 1 lutego 1982 roku

– Myślisz, że mu się spodoba? – pytała Ania Dianę, gdy wychodziły ze szkoły.

– Jeśli mu się NIE spodoba, to własnoręcznie go uduszę – odparła brunetka.

– BIJĄ SIĘ! – krzyknął jakiś chłopak, który przebiegał obok. Wtedy zauważyły, że na parkingu zebrało się nie lada widowisko. Z czystej ciekawości postanowiły tam pójść, by zobaczyć, kto tak interesujący się bił, ale Diana aż zamarła, gdy zobaczyła Gilberta i Billy'ego przewracających się po ziemi i okładających się po twarzach. Andrews miał rozcięty łuk brwiowy, przez co krew ściekała mu do oka i wiele innych głębokich ran. Blythe był wprawdzie dużo mniej pokaleczony, ale dostał krwotoku z nosa.

Ania miała zamiar natychmiast zareagować, ale wyprzedził ją sam dyrektor, który został wezwany na miejsce. To znaczyło, że bójka musiała trwać już jakiś czas. Na to zresztą wskazywał ich wygląd. Chłopcy rozdzielili się dopiero, gdy to on im przeszkodził. Stanęli na baczność ze spuszczonymi głowami, wciąż zerkając na siebie nawzajem z furią, gdy dyrektor wszedł w słowotok i rozkrzyczał się na dobre. W trakcie jakaś dziewczyna z tłumu dała im po paczce chusteczek, by obaj mogli przynajmniej zatamować krwawienie.

– O co poszło?! – wrzasnął wreszcie, ale żaden z nich nie odpowiedział. – Nie będę pytał w nieskończoność. Lepiej, żebyście mi obaj natychmiast wyjaśnili, o co poszło. Inaczej nie ręczę za konsekwencje.

– Sprawy rodzinne – odpowiedział wreszcie Billy, a na to stwierdzenie Gilbert ponownie aż poczerwieniał ze złości.

– Rodzinne? Od kiedy jesteście rodziną?

– Nasze rodziny mają wiele wspólnego. Nie zgadzaliśmy się w jednej sprawie. To wszystko.

– Nie zgadzaliście się, więc postanowiliście okładać się na terenie szkoły. Gratuluję. Który zaczął?

Billy ewidentnie nie chciał na to odpowiadać, więc dyrektor zwrócił się do zebranego widowiska. Ktoś koniec końców musiał powiedzieć prawdę. Pierwszy cios zadał Gilbert.

– Co cię tak rozgniewało, że go uderzyłeś?

– To prywatna sprawa – odezwał się wreszcie Blythe. – Naprawdę nie zamierzam na to odpowiadać i tego uzasadniać. Jestem gotowy ponieść konsekwencje.

Somebody to Love - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz