Rozdział 17 - Brzemię

26 4 1
                                    

Nowy Jork, USA, 2001 rok

– Doczekałam się – westchnęła z wciąż dobrze wyczuwalną ulgą, mimo upływu czternastu lat. – W najmniej spodziewanym momencie przyszedł, by powiedzieć całą prawdę, od początku do końca. Od razu zaznaczę, że wyobrażałam to sobie zgoła inaczej. Nie tylko sam moment usłyszenia jego wyznań, bo na pewno bym nie zgadła, że będę wtedy w szpitalu z rozbitą głową, ale to, co powie.

– Zgodnie z oczekiwaniami naprawdę powiedział pani, że ma AIDS?

– To, co powiedział, było ostatnią rzeczą, którą obstawiałam. Proszę mi wierzyć. Dlatego lepiej przejdę do rzeczy. Skomentuję wszystko potem.

Avonlea, Kanada, 25 grudnia 1987 roku

W tym roku na Boże Narodzenie w szpitalu zostało bardzo niewielu pacjentów. Wszystkie kobiety leżące w sali z Anią wyszły już do domów, przez co musiała być tam całkiem sama. Nie należało to do najłatwiejszych przeżyć dla osoby tak rozgadanej, jak ona. Bez przerwy chodziła na męski oddział, gdzie przebywał Cole, ale niecenzuralne komentarze mężczyzn w średnim wieku, którzy nie mogli ich powstrzymać na widok młodej dziewczyny w koszuli szpitalnej sprawiły, że w końcu dała sobie z tym spokój. Żałowała tylko, że jej przyjaciel był zbyt poturbowany, by odwiedzić ją sam.

Na szczęście koło południa wpadli do niej Diana z Jerrym, którzy przynieśli jej miniaturową, sztuczną choinkę, by wprowadzić tam choć trochę świątecznego nastroju. Po nich już koło piętnastej zjawili się Maryla i Mateusz i wtedy była świadkiem bardzo dziwnej sytuacji.

Dyżur właśnie o tej godzinie zaczynała Anabelle Blythe i zajrzała do Ani, by się upewnić, że niczego jej nie brakowało. Po kilku minutach rozmowy, podczas której co jakiś czas niezręcznie zerkały na siebie z Marylą, w drzwiach nagle pojawił się jej mąż. Na widok Maryli zastygł w bezruchu, jak gdyby zapomniał, po co tam przyszedł. Pani Cuthbert zareagowała podobnie. Rudowłosa natychmiast zauważyła smutek, który pojawił się na twarzy pani Blythe. Ania i Mateusz spojrzeli po sobie tak, jakby oboje czuli, że coś przegapili.

– Przyszedłeś tu patrzeć na panią Cuthbert, czy w jakimś innym celu? – odezwała się w końcu Anabelle.

– Przepraszam, najdroższa – ocknął się. – Przywiozłem ci kolację, z tego wszystkiego zapomniałaś ją wziąć. Poza tym, Joseph i Gilly wreszcie dotarli do domu, więc możesz przestać się o nich zamartwiać.

– Dzięki Bogu! – Wykonała znak krzyża. – Dlaczego nie przyjechali z tobą? Chciałam ich dzisiaj zobaczyć chociaż na chwilę.

– Josie prawie zamordowała Josepha, bo na siedemnastą mają być u Pye'ów. Wybacz biedakowi, musiał się szybko szykować.

– A Gilly?

– Gilly to… Gilly. Chodzi własnymi drogami, jak zawsze. Ledwo się przywitał i zaraz gdzieś zniknął. Chyba napomknął, że idzie do jubilera, ale zważywszy na to iż jest Boże Narodzenie śmiem przypuszczać, że mnie okłamał. Dlatego szczerze nie mam pojęcia, gdzie poszedł i kiedy wróci.

– Ciekawe, po kim to ma. Ja też czasami nie wiem, gdzie jesteś, a potem znajduję cię w dziwnych sytuacjach.

– Ana…

– Dziękuję za kolację. Zostaw ją w pokoju pracowniczym i wracaj do domu. Muszę się zająć pacjentami.

Brunetka wyszła stamtąd, wymijając męża, ale poszedł za nią. Wyglądała, jakby było jej ciężko tam przebywać.

– Liczę, że możesz to jakoś wyjaśnić – odezwał się Mateusz.

– Nie mogę – odparła Maryla. – Dlatego wróćmy do przyjemniejszych tematów. Mówiłaś o tym meksykańskim festiwalu, Aniu – uśmiechnęła się, jak gdyby nigdy nic.

Somebody to Love - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz