Rozdział 20 - Źli i dobrzy ludzie

32 4 2
                                    

Nowy Jork, USA, 2001 rok

– Drugi lutego nie był przypadkową datą. Zamierzałam mu urządzić najlepsze urodziny, jakie miał w życiu. W międzyczasie zajęła mnie jeszcze inna sprawa – naprawdę wzięłam sobie do serca jego słowa związane z wyprowadzką. Oczywiście po tym wszystkim pogodziłam się z Marylą już następnego dnia i niezmiennie była mi bardzo bliska, ale dorosłam. Taka była prawda. Chciałam móc żyć na własną rękę. Zapraszać kogo chcę i kiedy chcę, nie musieć się nikomu tłumaczyć z tego, co robię, puszczać muzykę na dowolną głośność, sama zdecydować o wystroju wnętrz. Miałam prawie dwadzieścia trzy lata i zarabiałam coraz lepiej, ponieważ dwie pierwsze części Królowej Bzów rozchodziły się w coraz szerszym nakładzie i były przetłumaczane na więcej języków. Prawdziwie się zachęciłam, gdy zobaczyłam, że stojący nieopodal stary, opuszczony dworek został wystawiony na sprzedaż. Odkąd mieszkałam w Avonlea, szczególnie, gdy byłam nastolatką, uwielbiałam tam chodzić tylko po to, by podziwiać go z zewnątrz i wyobrażać sobie wszystkie historie, które mogły się tam wydarzyć. W swojej głowie widziałam, jak w drzwiach staje elegancka, wiktoriańska dama, by przywitać wracającego z wojny ukochanego, który składa pocałunek na jej dłoni pozbawionej rękawiczki, co świadczyło o niezwykłej intymności tego gestu. Patrzyłam przez częściowo wybite okna na niemal puste, wciąż szczątkowo umeblowane wnętrza, a szczególnie na piękny salon i słyszałam walca, do którego mogli tam tańczyć mężczyźni we frakach i żabotach z pannami w rozłożystych sukniach z falbanami i odkrytymi ramionami. Na pianinie w mojej wyobraźni przygrywał Chopin, choć zdawałam sobie sprawę, że było to absolutnie niemożliwe. Nie wiedziałam o tym dworku nic. Dosłownie nic. Nie znałam właściciela, daty powstania, ani kiedy został porzucony. Nie był ani duży, ani okazały ze względu na ogromne zniszczenia, ale stał się miłością mojego życia. Nie mówcie Gilbertowi – zażartowała. – W każdym razie, przez te niecałe dwa tygodnie zdążyłam już nawet spotkać się z właścicielem i dowiedzieć się wszystkiego, co mnie nurtowało. Po pierwsze, został wybudowany w tysiąc osiemset czternastym przez francuską rodzinę Poitiers, która niewiele ponad sto lat później, po zakończeniu pierwszej wojny światowej, wróciła na stałe do Francji. Mężczyzna, który go sprzedawał, był jednym z potomków i właśnie dostał dworek w spadku. Nie zamierzając mieszkać w Kanadzie zdecydował się pozbyć posiadłości i trochę na tym zarobić. Prawdę mówiąc, żądał absurdalnie niskiej ceny, ale z drugiej strony, dosłownie wszystko było tam do remontu. Chyba nawet wybudowanie nowego domu wyniosłoby mnie taniej, ale mi nie chodziło o pieniądze. Byłam w tym miejscu zakochana bez opamiętania, szczególnie po obejrzeniu go od środka. Już na trzeciego lutego byłam umówiona na podpisywanie umowy i oficjalny zakup nieruchomości. Maryla i Mateusz mówili, że jestem szalona. Diana i Jerry mówili, że jestem szalona. Cole mówił, że jestem szalona. Gilbert mówił, że jestem szalona. Wszyscy mieli rację. Byłam szalona, ale NICZEGO nie żałuję. Temat dworku jeszcze powróci. Na razie chcę zagłębić się w urodziny Gilberta. Lepiej przejdę do rzeczy.

Avonlea, Kanada, 2 lutego 1988 roku

Gilbert z samego rana wsiadł na swój motocykl i udał się do rodzinnego domu, ponieważ umówił się z Anią na godzinę trzynastą. Świadomy, że jego najbliżsi z pewnością nie zapomnieli o urodzinach, wolałby ich unikać. Ostatnie, czego chciał, to spędzenie dnia, który w całości kręciłby się wokół niego. Z tego powodu rok wcześniej wstał o świcie, pojechał do Charlottetown i tułał się po mieście tak długo, by wrócić do domu dopiero po północy. Tym razem jednak był boleśnie świadomy, że się nie wywinie – dostał absolutny nakaz, by stawić się tam nie później niż o dwudziestej. Dlatego dał za wygraną. Ale po wejściu do środka zastał niespotykany widok. Zaczął się zastanawiać, czy podczas tankowania nie nawdychał się za dużo benzyny.

– Czy ty się uderzyłeś w głowę? – spytał brata bezceremonialnie, ponieważ właśnie zmieniał pieluchy swojemu synowi, podczas gdy Josie z satysfakcją oglądała program modowy w telewizji, gryząc jabłko.

Somebody to Love - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz