Rozdział 8 - Inny Gilbert

18 3 0
                                    

Nowy Jork, USA, 2001 rok

– CIĘCIE, MAMY TO – krzyknął reżyser. – Dziękuję, na dzisiaj koniec.

Zanim Ania odeszła do garderoby, upiła jeszcze kilka łyków wody ze szklanki. Dziennikarka postanowiła wykorzystać tę chwilę, żeby zapytać ją o coś bardziej prywatnie.

– Ostatnie zdanie pani wypowiedzi brzmi, jakby wasza historia miłosna jednak kończyła się szczęśliwie. Czy tajemniczy Gilbert Blythe będzie tego wszystkiego słuchał, kiedy program już zostanie wyemitowany?

– Na pewno. Nawet nie mam co do tego wątpliwości. Będzie tego słuchał i się ze mnie śmiał, bo moja narracja tylko potwierdza, że w większości przypadków miał rację. Mówił mi coś, a ja nigdy go nie słuchałam i potem źle się to kończyło. Zrobi sobie swoją ulubioną bawarkę, kupi herbatniki, usiądzie przed telewizorem i będzie się zaśmiewał. Właśnie tak to widzę.

– Proszę go tu koniecznie zaprosić – zaproponowała z fascynacją. – Może doda swoje pięć groszy i opowie coś ze swojej perspektywy. Wygląda na to, że jest lub był ogromną częścią pani życia, a do tej pory jego istnienie było trzymane w tajemnicy. Ludzie będą chcieli go poznać.

Ania westchnęła i uśmiechnęła się w bardzo smutny sposób.

– Jutro zacznę swoją opowieść od naszego spotkania w osiemdziesiątym szóstym. Wszystko dokładnie wyjaśnię. Znajdzie pani odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, zaręczam. Cóż to był za rok…

Avonlea, Kanada, maj 1986 roku

Gilbert nie widział swojego rodzinnego domu od czterech lat, ale kiedy John zaparkował pod nim samochód, on jakoś nie miał ochoty z niego wysiadać. Zrezygnowany oparł się o siedzenie, przymknął powieki i głośno wypuścił powietrze z płuc.

– Dobrze się czujesz? – spytał go ojciec.

– Tak, dlaczego pytasz?

– Bez powodu.

– Nie owijaj w bawełnę. Dlaczego pytasz?

– Bo wyglądasz, jakbyś był chory. Nie jak „menel”, jak to sam skwitowałeś. Tylko jakbyś był chory.

Chcąc mu udowodnić, że wcale tak nie było, energicznie rozpiął pasy i wreszcie wysiadł z samochodu, sięgając do bagażnika po walizki. Trochę się z tym jednak przecenił, ponieważ udźwignięcie ich okazało się dla niego zbyt trudne po tym, co przeszedł zaledwie tydzień wcześniej. Wszystko przez okno obserwowali Anabelle, Joseph, Jane i jej mąż, Phil, który natychmiast rzucił się im na pomoc świadomy, że John również nie powinien dźwigać ciężarów ze względu na choroby serca, które go męczyły.

– Phil, nie trzeba było – mruknął Gilbert, gdy mężczyzna odebrał od niego walizkę.

– Właśnie, że trzeba było. Tak zmizerniałeś, jakby miał cię porwać wiatr. Nie karmili cię w tej Anglii?

– Gdzie pierścionek? – krzyknął z domu rozbawiony Joseph, nawiązując do zerwanych zaręczyn.

– Sprzedałem – odpowiedział mu brat.

– To gdzie pieniądze?

– Co cię to obchodzi?

– Przyznaj się, wszystko przepiłeś.

I choć nie było to prawdą, brunet zbył to milczeniem. Niechętnie ruszył w stronę domu, a gdy tylko przekroczył jego próg, Anabelle rzuciła mu się na szyję, nie chcąc go puścić i płacząc w jego ramię. Jane zaczęła utyskiwać, że nie nadchodziła jej kolej na zrobienie dokładnie tego samego. Nie było pewne, czy pani Blythe płakała ze smutku, czy ze szczęścia. Zapewne z jednego i drugiego.

Somebody to Love - ShirbertOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz