Słoneczne dni były rzadkością w tak opuszczonym przez Boga mieście, w jakim przyszło mu żyć. Z drugiej strony, czy ten marny ochłap, jaki został mu rzucony jak psu, można było nazwać życiem? On sam mocno w to powątpiewał, a inni mogliby mu jedynie przytaknąć i to bynajmniej nie z powodu żalu nad jego marnym życiem a z chęci pozbycia się go jak najprędzej.
Nienawidzono go, nie cierpiano, a w
miejscu, w którym się znalazł, wzbudzał strach. Oczywiście w chwilach, gdy przybywał gdzieś mówiąc dosadnie z polecenia zawodowego. Jako człowiek bez twarzy. Człowiek, którego właściwie wygląd nikogo nie zajmował. Świadomość kim był wystarczyła i choć nawet podobało mu się to lata temu, gdy zaczynał świetlaną karierę w swojej pracy, tak teraz budziło w nim to wręcz obrzydzenie i niechęć.
Strach w oczach ludzi przestał podobać mu się już dawno. W zasadzie teraz był tak naturalny, że zupełnie przestał zwracać na to jakąkolwiek uwagę.
Jako człowiek sam w sobie - zwykły i szary - również budził niepokój. Był rosły i krzepki. Wysoki ponad miarę i mocno zbudowany. Od takich wolano się trzymać z dala i sam się temu nie dziwił. Unikał patrzenia na siebie w lustrze. Unikał patrzenia na siebie w jakikolwiek inny sposób.
Teraz, siedząc na niewygodnym, drewnianym krześle rozmyślał nad wszystkim i nad niczym. Pomieszczenie, w jakim się znajdował, nie przepuszczało niemal żadnego słonecznego światła, którego i tak przeważnie nie było widać. Przez stare zbutwiałe, gdzieniegdzie zachodzące zielenią kamienie nie przechodził nawet jeden jego strumień. Nawet najmniejszy i ledwie widoczny. Nic... Nic co mogłoby polepszyć dzień, który był taki sam jak sto poprzednich.
Jego codzienność była jednakowa. Kilka egzekucji, wymierzonych chłost, obciętych kończyn i tortur, których również rzadko kiedy dano mu wybrać samemu. Nawet takiej najmniejszej namiastki przyjemności mu odebrano. A i dawno minęły czasy, gdy król żądał od niego, by zastosował na skazańcu coś wymyślnego.Nabicie na pal wymagało zbyt wiele zachodu, a smród był po tym okropny. Ciągnięcie po ulicach końmi także nie wchodziło w grę, gdyż miasteczko było tak małe, że na palcach mógł wyliczyć, ile znajdowało się w nim domów i kto w jakim mieszkał. A i o konie ostatnimi czasy bywało trudno, bo przez nieznaną zarazę wszystkie padały jak muchy.
Westchnął głęboko, jakby te myśli napawały go olbrzymią zgryzotą i upił łyk piwa. Przynajmniej tego miał pod dostatkiem, gdyż jego niewielkie lokum znajdowało się niedaleko piwnic, w których beczek było aż nadto, a nikt nie śmiał odmówić komuś takiemu jak on. Nikt by nie był tak głupi, by ściągnąć na siebie gniew samego kata.
Ten dzień́ zdawał się nie różnić od poprzednich. Nawet wieszać wyjątkowo nie było kogo. Siedział więc znudzony, oparty o ścianę swojej kaźni, która znajdowała się za drewnianymi, przesiąkniętymi krwią drzwiami. Czuł się tu niemal jak w komórce. Kurniku dla kurczaków...
Te wiele lat temu wyobrażał sobie te prace zupełnie inaczej...
Już miał uznać, iż wystarczy tego siedzenia, że wszystkie sprawy, jakie mogły wydarzyć się tego dnia i wymagać jego interwencji, się zdarzyły lub zdarzą jutro, a on sam może w spokoju udać się na spoczynek. Uniósł już niemal dłoń by zgasić palącą na się na drewnianym stole świecę, gdy do jego uszu doszło poruszenie tuż przed wielkimi żelaznymi drzwiami. Ciężkimi tak, by żaden nędznik nie był w stanie uciec z jego rąk i próbować się wyswobodzić. Coś takiego jak dotąd nigdy się nie zdarzyło. I już zapewne nie zdarzy...
- Wejść! - krzyknął donośnie, dobrze wiedząc, że ludzie przed drzwiami zapewne rozważają, jak złapać za ciężką klamkę. Z trudnością im się udało i dostrzegł przed oczami najpierw jednego mężczyznę, a zaraz potem drugiego.
Ten pierwszy, gruby o cielsku jak u knura, był miastowym piekarzem.
Znał go dobrze. Jako jeden z nielicznych ostał się po pogłoskach o tym, iż do mąki dosypywany jest owies. Najuczciwszy z uczciwych... Swoje miał za uszami, lecz nie jemu było to sądzić. On wykonywał jedynie to, co mu zlecono. Rzadko miał okazję podejmować decyzje o ludzkich życiach samemu. Rzadko, nie oznaczało jednak nigdy. Nie raz sprawa była tak błacha lub tak oczywista, że nie chciano nawet kierować się z nią do sądu, który ostatecznie i tak zasadził by to, czego chcieli, tylko po dłuższym czasie. On sam, nie raz słyszał od króla, by zawracać głowę sądownictwu i jemu samemu tylko w poważniejszych przypadkach, takich jak morderstwo, rozbój czy zdradę. Ewentualnie wtedy, gdy dwoje sąsiadów nie mogło dojść do porozumienia, do kogo należy jabłko, które spadło na drugą stronę płotu.

CZYTASZ
Executioner
Short StoryBuker jest znany w okolicy ze swojego zawodu. Budzi lęk i przerażenie gdy tylko pojawia się wśród ludzi. Kto w końcu przeszedłby obojętnie obok kata i to w czasach, w których człowieka mogą skazać za byle co. Wszystkie spojrzenia kierowane w jego s...