Rozdział 13

252 49 23
                                    

Rozbrzmiały kroki.  Ich echo biło z daleka, zupełnie tak, jakby ktoś, kto właśnie się zbliżał, nadciągał z bardzo bliska i wciąż nie nadchodził. To budziło niepokój i sprawiało, że ktokolwiek je słyszał, wątpił już, czy to przypadkiem nie wytwór jego wyobraźni.

Buker słyszał te kroki nie raz, przesiadując w lochach. Teraz jednak, gdy każde z nich mogły skierować się właśnie do jego celi pojął, dlaczego lochy były tak przerażającym miejscem. Jako ktoś będący po drugiej stronie, nigdy tego nie dostrzegł.

- Idziemy - powiedział niechętnie strażnik, który tym razem zatrzymał się tuż przy jego celi. Otworzył je kluczem i uchylił drzwi. - Żadnych numerów.

Mężczyzna powiedział to tak, jakby Buker miał ochotę bawić się w ganianego wśród kilkunastu strażników. W zasadzie, nie dziwił mu się. Świadkiem był już nie raz, gdy kilkoro próbowało ucieczki. Zawsze kończyło się to fiaskiem.

A więc jednak. Nadszedł jego koniec - pomyślał.

Strażnik chwycił go za ramię. Zaraz też towarzystwa dotrzymał mu drugi, łapiąc go za drugie ramię. Nie znał żadnego z nich. Pewno jakie młodziki, sądząc po twarzach. Zaczęli prowadzić go w stronę wyjścia.

Szli wąskimi korytarzami. Wspięli się po schodach, które nagle zdawały się mieć dwa razy więcej stopni. Jasne słońce, które nagle po tylu pochmurnych dniach postanowiło zajrzeć do tego paskudnego miasteczka, poraziło go w oczy. Buker zamrugał kilkukrotnie nim przyzwyczaił oczy do światła.

Znał dobrze tę trasę. Nie raz pokonywał ją w ślad za skazańcem. Zejście po trzech kamiennych stopniach. Następnie skręt w prawo, później w lewo w stronę głównego placu egzekucyjnego. Nie... Coś pomylił. Musiał coś pomylić, bo strażnicy nie poprowadzili go w stronę rynku, a skręcili wcześniej.

- Gdzie idziemy? - zapytał, marszcząc brwi.

- Król chce cię widzieć - odparł jeden z nich i mocniej ścisnął jego ramię.

Kat zamyślił się.

Cóż Król mógł od niego chcieć?

Skierowali się przez boczną bramę, omijając tą główną, wiecznie zatłoczoną, pełną ludzi, którzy mieli pilne sprawy do władcy i jego świty. Sam także tędy chadzał. Było szybciej i prościej.

Zamek wbrew oczekiwaniom tych, którzy nigdy w nim nie byli, w środku wcale nie był tak potężny i wielki, jaki zdawał się z zewnątrz. Nie był też pełen przepychu. Sale nie były ze złota. Sztućce nie były ze srebra a dywane zdecydowanie nie tkane były pozłacaną nicią. Szmaragdy, diamenty i rubiny jakich spodziewał się każdy po przestąpieniu wrót, również nigdzie nie leżały. Ot, takie rozczarowanie dla nowoprzybyłego wędrowca. On jednak bywał tu tak często, że nie był zdziwiony ani trochę.

Przemierzyli ciemne, zakurzone korytarze, którymi zdawało się że ktokolwiek przestał przemierzać już lata temu. Mijali drzwi, za drzwiami. I kolejne i kolejne. Wszystkie wyglądające tak samo. Zimno wpadało przez niewielkie okna, które niemal wcale nie dawały dostępu do światła. Wręcz przeciwnie. Zupełnie jakby ten, kto budował owy zamek, nienawidził jasności i starał się odgrodzić od niej jak najbardziej.

Nagle zatrzymali się przed dużo większymi i znacznie bardziej okazałymi drzwiami z rzeźbionego ciemnego drewna. Przed wejściem stało dwóch innych strażników. Wszyscy skinęli sobie głowami, po czym drzwi zostały otwarte.

Sala tronowa, bo to pomieszczenie za nimi się kryło, było bez wątpienia największe ze wszystkich. Zimne i pełne szarości, lecz nie tak ciemne jak wszystkie pozostałe. Duże okna dawały wiele światła na gołą niemal salę z mieszczącym się na jej końcu tronem. Ten także nie był taki, jaki wyobrażali sobie ludzie. Ni złoty, ni srebrny. Nie wysadzany brylantami. Zwykłe drewniane krzesło, wyłożone futrem niedźwiedzia. Jedynie jego rozmiar i wysokie oparcie wskazywało, iż nie jest zwykłym taboretem mieszczącym się przy pierwszym lepszym chłopskim stołem.

ExecutionerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz