Rozdział 9

425 77 12
                                    

Buker stał, wpatrując się w mężczyznę przed sobą z nieprzeniknioną miną. Nie był człowiekiem, którego emocje ponosiły łatwo. Teraz jednak, stojąc twarzą w twarz z tym człowiekiem, skłamałby, że nie poczuł ścisku w żołądku. Tego się właśnie obawiał...

Elio, stojący tymczasem za katem, wstrzymał oddech. Jego serce zerwało się do galopu, bijąc tak szybko i głośno, że był pewien, iż słyszy je nawet mężczyzna za drzwiami.

- Własność powiadasz? - zapytał, mierząc Samsona wzrokiem.

Oczywiście, nie zamierzał nawet odrobinę pokazać, że sytuacja ta jest dla niego zdecydowanie niekorzystna.

- Tak, mój drogi. Nie udawaj iż nie wiesz, o czym mówię. A raczej... O kim - podkreślił znacząco.

Buker prychnął pod nosem.

- W czas sobie przypomniałeś. - mruknął.

- Będziemy rozmawiać w progu? Chyba kultura wymaga byś mnie zaprosił...

- Nie zwykłem zapraszać kogokolwiek o tak późnej porze. Z kultury również nie słynę... - rzekł.

Wiedział jednak, że rozmowa w ten sposób przed domem, mogła sprowadzić na niego większe kłopoty i choć ludzi i ich długie języki zazwyczaj miał za nic, tak teraz zdawał sobie sprawę, że ludzka gadanina szybko rozeszła by się po mieście tak małym i tak plugawym, jak to.

Cofnął się, czyniąc przejście nowoprzybyłemu. Spojrzał jeszcze w stronę niewolnika, który cofnął się niemal pod przeciwległą ścianę, drżąc jak osika. Chłopak z przerażeniem wpatrywał się w Bukera. Szukał w jego twarzy polecenia co robić. Schować się? Uciekać gdzie pieprz rośnie? Co robić?

Ten jednak nie rzekł nic do niego. Stanął jedynie przed nim, tak dla pewności, gdyby Samson nie mógł opanować swojego gniewu i się na niego rzucił. Tego wprawdzie sobie nawet nie wyobrażał, gdyż widział mężczyznę bardziej jako zimnego i okrutnego, ale rzadko biorącego sprawy we własne ręce, lecz może... Warto było dmuchać na zimne.

- Ah, jest i mój chłopiec - zacmokał mężczyzna, gdy przekroczył próg sieni. - Mały, niewdzięczny szczeniak... Co? Uciekać ci się zachciało? Źle ci było?! - warknął gniewnie, patrząc na chłopaka z góry. - A ty? Jak śmiałeś łgać mi prosto w oczy?! I ta historia o złotniku... Dobre sobie. Nic takiego się nie wydarzyło. Ten gałgan może i był tak głupi by uciec, ale nie ośmieliłby się sięgnąć po cudze. Wiedział, co go za to czeka!

- Mylisz się - rzekł Buker spokojnie. Głos miał opanowany. W głowie jednak szalała istna burza pełna myśli i pytań co tu robić. Jak poprowadzić to wszystko. Wiedział, że prawo zdecydowanie po jego stronie nie leży ale i Samson z prawem i jego przestrzeganiem miał niewiele wspólnego. Musiał rozegrać to mądrze. Jedno wiedział na pewno. Nie zamierzał oddać niewolnika temu okrutnikowi.

Mężczyzna aż zaniemówił.

- M-mylę się...? - powtórzył - W czymże się mylę, bądź łaskaw wyjaśnić. Czyż to co powiedziałeś, gdy wspaniałomyślnie złożyłeś mi wizytę, było prawdą?

- Ano nie było. Masz tu rację...

- Właśnie! Jak więc...

- Złotnika wymyśliłem. Chłopak jednak wbrew twojemu przekonaniu dopuścił się kradzieży. Obrabował piekarza, są na to świadkowie.

- A cóż cennego miał ukraść piekarzowi? Bułki? Pszenicę? A może mąkę - machnął lekceważąco dłonią Samson.

- A jakie ma znaczenie co ukradł oraz kogo? Cokolwiek zrobił, świadczy o jednym - mężczyzna wskazał na niego palcem, pozostając w naprawdę niewielkiej odległości od jego torsu. - Nie upilnowałeś go. Pozwoliłeś uciec własnemu niewolnikowi i rabować publicznie, samemu nawet nie widząc, że brakuje ci dzieciaka. To chyba nie najlepiej świadczy o tobie...

ExecutionerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz