Rozdział 6

71 7 2
                                    

Czy już wspominałam, jak bardzo nienawidzę wstawać do szkoły? Przecież wstawanie o piątej rano, gdy się ma lekcje po dziewiątej trzydzieści, jest prawdziwą zbrodnią, ponieważ powinnam spać jeszcze co najmniej dwie, jak i nie trzy godziny. 

Od pisania z Asher'em minęło około pół godziny, a to, że jeszcze go tu nie ma, mogę zawdzięczać tylko i wyłącznie sobie, ponieważ z dobrą godzinę namawiałam go, by został ze znajomymi i nie rezygnował ze spotkania, tylko przez to, iż jakiś psychol postanowił przypomnieć mi o swojej obecności.

Nie, żebym w ogóle o niej zapomniała.

Na początku szatyn nawet nie chciał słyszeć o tym, że ma zostać tam gdzie aktualnie jest, ale gdy po raz setny napisałam mu, iż to bezsensu by już wracał, ponieważ i tak idę spać, w końcu odpuścił, lecz zapowiedział, że w takim razie wróci jakoś o ósmej, bo obiecał mojej mamie, iż wygoni mnie do szkoły, a nawet osobiście zadba o mój transport do niej i tylko dlatego, choć moje przeczucie mówiło mi, że popełniam kategoryczny błąd wychodząc dzisiaj z domu, gdy tylko wybiła siódma, byłam mniej więcej ogarnięta.

Dzisiaj ubrałam się w czarne jeansy i tego samego koloru bluzę, co znając życie, dla innych będzie dziwne, ponieważ dzisiejsza pogoda zapowiadała się dobrze i miało być cholernie ciepło, ale mi było nad wyraz zimno, więc postanowiłam nie marznąć i dlatego ubrałam się, jakbym miała zaraz wylatywać na Antarktydę.

Kiedy schodziłam na dół Asher'a jeszcze nie było, więc postanowiłam to wykorzystać i upozorować swoje śniadanie. Pierwsze co zrobiłam, to wyciągnęłam z lodówki jogurt naturalny, który wylałam do zlewu, a pojemnik wywaliłam do kosza. Następnie po opukaniu zlewu wodą chwyciłam za jedną bułkę, po czym posmarowałam ją masłem i dodałam parę dodatków. Gdy miałam ją już spakowane w woreczek, chwyciłam jeszcze szybko za dwa jabłka i spakowałam wszystko do plecaka.

Oczywiście nie zamierzałam tego jeść, po prostu muszę mieć coś w plecaku, jakby szatyn wpadł na pomysł sprawdzenia, czy spakowałam jedzenie i będę miała co zjeść w szkole. Mój plan był nad wyraz prosty. W drodze do szkoły zawsze mijam park, w którym codziennie spotykam miłego pana, który na takie jedzenie niestety nie może sobie pozwolić, dlatego to właśnie jemu to oddam, a gdy rodzice, lub Asher się o tym dowiedzą, wykręcę się jakąś szybką gadką z pomaganiem biednym i dobrymi uczynkami. W końcu to właśnie mama, kiedy byłam mała, co chwilę powtarzała mi, że innym trzeba pomagać, a zwłaszcza schorowanym i bezdomnym.

- Layla wstałaś!? - usłyszałam krzyk chłopaka, więc szybko zapięłam plecak i ruszyłam w stronę wejścia.

- Tak. Wstałam, zjadłam i jestem gotowa do wyjścia. - odpowiedziałam, jednak gdy tylko stanęłam w korytarzu, autentycznie zamarłam. - Co on tutaj robi? - zapytałam zdenerwowana, a szatyn posłał mi poważne spojrzenie.

- Pojedziesz z nim do szkoły. - oznajmił jak gdyby nigdy nic, po czym wyminął mnie, ruszył do kuchni i sprawdził kosz pod zlewem, a następnie przeniósł wzrok na brudny nóż w nim.

Wiedziałam.

- Nigdzie z nim nie pojadę. - oburzyłam się i wbiłam w niego wściekłe spojrzenie.

- Pojedziesz i nie pień się tak, bo ludzie pomyślą jeszcze, że masz wściekliznę. - przewrócił oczami, jednak po chwili zmarszczył brwi. - Co ty masz na sobie? Przecież jest ciepło, po co ci kurtka i to jeszcze zimowa? Skąd ty ją w ogóle wytrzasnęłaś?

- Nie pojadę, a co do kurtki to mam ją z ostatniego wyjazdu na narty. - rzekłam i usiadłam przy wyspie kuchennej, co po chwili zrobił i on.

- Ale po co masz ją ubrane? - dopytał zdezorientowany, a ja przewróciłam oczami.

- No a po co? Jest mi zimno, a ja nie zamierzam marznąć. - oznajmiłam, a następnie nachyliłam się i wyszeptałam do niego wściekła. - A co do niego. Czy ty jesteś poważny? Doskonale wiesz, jaka jest sytuacja, a ty jeszcze prowokujesz tamtego psychopatę od wiadomości?

- Jestem w pełni poważny Layla, właśnie dlatego poprosiłem go, aby cię zawiózł. Swoją drogą ciesz się, że poprosiłem o to Shane'a, bo równie dobrze mogłem poprosić o to Nathaniela. - posłał mi wymowne spojrzenie, a ja zagotowałam się jeszcze bardziej.

- Nie ma opcji do cholery, że z nim pojadę. - warknęłam, po czym wstałam i ruszyłam w stronę korytarza.

- Przełamałaś się i zjadłaś dobrowolnie. Przełam się drugi raz i z nim pojedź. To tylko jazda samochodem, nic się nie stanie. - usłyszałam za plecami, gdy wiązałam drugiego buta, wiec szybko się wyprostowałam i posłałam mu mordercze spojrzenie.

- Nigdzie nie jadę. Idę na nogach albo nie idę wcale i nie dyskutuj, bo odetnę cię od obiadów mojej mamy. - prychnęłam i wyszłam z impetem z domu, uprzednio ściągając kurtką, bo aż zrobiło mi się gorąco ze złości.

Do szkoły zazwyczaj szłam przez dwadzieścia minut, a z racji, że do lekcji zostało mi ponad półtorej godziny, postanowiłam wypełnić misję i sprawdzić, czy pan Walker jest już w parku. Dlatego po niespełna dziesięciu minutach szłam przez wąskie alejki i tak jak myślałam, miałam rację. Pan Luke siedział na jednej z ławek przy dużej białej fontannie i wpatrywał się w lejącą się z niej wodę.

Czasami zastanawiałam się, dlaczego to właśnie ci dobrzy ludzie obrywają najmocniej od życia. Przecież Pan Walker nie zasługiwał na taki los, nikt nie zasługiwał, ale jemu szczęście należało się jak nikomu innemu. Był on starszym mężczyzną, którego, gdy tylko poznałam, zaczęłam traktować jak własnego dziadka. Nawet namówiłam rodziców, by wynajęli mu jakąś małą kawalerkę do mieszkania. Oczywiście na początku byli do tego negatywnie nastawieni, zresztą tak samo, jak pan Luke, ponieważ twierdził, że to za dużo i już wystarczająco mu pomogłam, ale gdy moi rodzice zobaczyli, jak bardzo mi na tym zależy, a później osobiście go poznali, postanowili się zgodzić i sami ostatecznie namówili do tego starszego mężczyznę.

Life in HellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz