ROZDZIAŁ 11

469 14 75
                                    

Sanemi.

Szedłem powoli leśną ścieżką, wiedząc, że mam jeszcze dużo czasu. Delektowałem się ciepłem promieni słonecznych, które grzały moją twarz, prześwitując pomiędzy liśćmi.

Do zachodu została godzina, stosunkowo niedużo, ale zawsze mogłem pospieszyć się pod koniec drogi.

Ta dziewczyna, którą spotkaliśmy w lesie przypominała mi chłopaka z dziwną blizną na czole. Tego, który podróżował z demonem. Na samo jego wspomnienie czułem wstręt.

Jedyne co ich różniło to płeć, wiek i to, że ona nie wkurzała mnie aż tak bardzo jak czerwonowłosy.

Możliwe, że byłaby dobrą zabójczynią demonów.

Jeśli ma rodzinę, raczej nią nie zostanie. Do korpusu dołączają głównie osoby bez rodziców, które są skazane tylko i wyłącznie na siebie.

No cóż, trudno.

Skupiłem się na drodze, którą przemierzałem już któryś raz w życiu. Dlaczego demony upodobały sobie akurat tę wioskę? Była co prawda łatwa w dostępie i duża, ale mimo wszystko. Takich miejsc jest na świecie dużo.

Miałem nadzieję, że ten demon będzie dość silny, bo czułem ogromną chęć na porządną walkę. Jeden z dwunastu kizuki nadałby się idealnie. Dolna jedynka lub górna szóstka raczej nic by mi nie zrobiły, pewnie wyszedłbym z walki jedynie z małym draśnięciem. Chyba że tak jak opowiadał Tengen z jednego z nich wyszłoby inne, jeszcze bardziej uzdolnione gówno, które powinno mieć wyższą rangę.

Mimo to pewnie dałbym radę. Nie z takimi rzeczami przychodziło mi się mierzyć.

Ale znając mojego pecha trafię na jakiegoś słabego demona, którego zabiję jednym prostym cięciem. Najwyżej po drodze znajdę kilka innych.

***
Giyuu.

Kolejna porcja makaronu wylądowała w moich ustach. Udon zrobiony przez matkę Hisako był naprawdę dobry. Smaki idealnie się komponowały, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ale i tak nic nie przebije gotowanego łososia z rzodkwią.

Sam nie wiedziałem, dlaczego zgodziłem się na to zaproszenie. Może to wina tego, jak bardzo Hisako przypominała mi Tanjiro? A może to przez to, że głód zaczął powoli dawać mi się we znaki?

Najpewniej oba te powody skłoniły mnie do tej, a nie innej decyzji. Tak czy inaczej, sam nie wiedziałem czy jej żałuję, czy nie.

W domu Hisako panował haos. Bardzo duży.

Dziewczyna miała dwóch młodszych braci. Obydwoje przynieśli do środka patyki i z zapałem bili się nimi, udając, że to miecze. Dwa razy prawie wpadli na drewniane krzesła, będąc zbyt zajęci, by zwracać uwagę na meble. Jej matka krzyczała coś do mężczyzny siedzącego w drugim pokoju, a sama Hisako bawiła się z młodszą siostrą, która miała najwyżej pięć lat i bardzo głośno się śmiała.

Tak gwarna atmosfera mocno mnie przytłaczała, ponieważ byłem przyzwyczajony do samotności. Hałas dookoła strasznie mnie stresował, a moje serce z każdą chwilą zaczynało bić szybciej.

Odetchnąłem głęboko, próbując się uspokoić. Postanowiłem, że jak tylko zjem, to podziękuję i wyjdę. Tak będzie najlepiej.

To byli naprawdę mili ludzie, poczułem do nich sympatię, a szczególnie do Hisako. Jednak to było dla mnie trochę za dużo.

Już prawie skończyłem posiłek, gdy podszedł do mnie jeszcze chwilę temu walczący dla zabawy chłopiec. Na oko miał sześć lub siedem lat.

Spojrzał na mnie, a potem na katanę, którą starałem się ukryć po moim haori.

Chyba Cię Lubię... |Sanegiyuu fanfiction|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz