Rozdział 21. Robimy brownie z Pablem

126 15 48
                                    

Pov Gavi

Po tym całym cyrku, czyli campingu, następnego dnia około dwunastej wróciliśmy do mieszkań. Oczywiście nie było nudno. Opiszę wam wszystko, co się wydarzyło.

Gdy zgasło ognisko i zamknęliśmy się w namiotach, musieliśmy toczyć walkę z komarami. Pau podobno atakowały pająki, a nas te małe latające skurwysyny. Ferranowi pogryzły całą rękę, a miał bluzę, chociaż płakać nad nim nie będę. Po zabiciu wszystkich możliwych owadów poszliśmy spać. Garcia zajął 3/4 miejsca, więc zostaliśmy skazani na zmieszczenie się w małej przestrzeni. Na szczęście potem Pedri przesunął go w bok. Misja Fran zakończona sukcesem. Cała trójka zasnęła. Z wyjątkiem mnie. Nie mogąc zmrużyć oczu, chciałem włączyć muzykę na słuchawakch, ale coś nie wyszło. Okazało się, że jakiś szczur czy jeleń przegryzł mi kabel. W takiej sytuacji włączyłem Sabrinę Carpenter z telefonu zaczynając śpiewać. Po pierwszym wersie Pedro mnie opierdolił, a po sekundzie wydarł się na nas Hector.

Jakimś cudem usnąłem, lecz nie na długo. Około czwartej nad ranem poczułem, jak ktoś uderzał w nasz namiot. Był to dzik. Przez ten hałas i mój krzyk pełen paniki, obudziłem Ferrana. Rzucił na niego jakieś łacińskie zaklęcia, po czym ten, jakby go zrozumiał, uciekł.

Około jedenastej Cole z Philem nam powiedzieli, że w południe leśniczy sprawdza las, więc musieliśmy się zmywać.

Aktualnie siedzę w kuchni myśląc, co by tu zrobić do jedzenia. Przeglądałem różne sklepy w poszukiwaniu promocji. Nie miałem dużego budżetu pieniężnego, dlatego taka obniżka cen o 50% byłaby idealna. W końcu znalazłem jeden sklep z moimi wymaganiami.

- Wstawaj. Idziemy do ałszmana szamana - uderzyłem Pedriego w ramię.

- Do czego kurwa? Naćpałeś się? - chłopak nie ukrywał rozbawienia.

- No do oszołoma. Ałszwic. Auchuja. Nie potrafię tego wymówić. Ten czerwony sklep z ptakiem - wyjaśniłem.

- Chodzi ci o oszą? - uniósł brew z lekkim uśmiechem.

- Oszą nie oszą, ale idziemy - pociągnąłem go do wyjścia.

- A po co my tam tak w ogóle idziemy? - spytał, gdy byliśmy blisko rynku.

- Umyślało mi się robić brownie. Znalazłem przepis na ania gotuje. Zapisałem go sobie na wszelki wypadek. Musimy kupić jajka, czekoladę, cukier, mąkę, masło, olej, kakao i sól - zacząłem wymieniać.

- Widzę, że czeka nas połowia dnia spędzona w sklepie - westchnął - ej księciuniu, a może tak wózek być sobie wziął albo koszyk chociaż? Ja nie mam zamiaru tego nosić.

- A no tak - wróciłem się do wyjścia i chwyciłem za jeden z nich - jakoś tak krzywo jeździ.

- Nie dziwne, skoro nie ma jednego koła - Pedri obejrzał ten wehikuł dookoła - nie narzekaj. Jedziemy. Nie mam czasu.

- Piszczy to jak cholera. Ty go pchaj - podrzuciłem mu wózek do rąk - mam olej!

- Znakomicie. Jeszcze tylko siedem inncych składników - prychnął.

Szukanie tego zajęło nam czterdzieści minut. Na sam koniec zostały dwie rzeczy.

- Ej ale to chyba miała być gorzka czekolada, a nie truskawkowa - zauważył Gonzalez, kiedy pakowałem ją do jeżdżącego koszyka.

- Wiem. Ta jest dla mnie - wyjaśniłem - też chcesz? Dobra wezmę ci, nawet jak nie chcesz, bo potem moją mi weźmiesz. O i jeszcze Yamalowi wezmę, bo on też lubi mi podpierdalać słodycze. Myślisz, że Diego też by chciał?

- A kup kurwa wszystkim po kolei - uciszył mnie.

Takim sposobem skończyliśmy z czternastoma opakowaniami czekolad. I jeszcze dwie do ciasta. Torresowi miałem nie brać, ale Pedro mnie zmusił. Niby tak by było nie grzecznie, czy coś.

Co, gdyby nie piłka? || FC BarcelonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz