Rozdział 6. Robimy urbex

234 18 30
                                    

Pov Pau

Myślałem, że w końcu mam święty spokój. Jednak bardzo się myliłem. Jeszcze jedna wiadomość od Hectora, a przysięgam, zablokuję go. Oglądałem tym razem węgierski film, jednak nie było dane mi dokończyć, ponieważ na telefon co chwilę przychodziły powiadomienia.

Hec:
Ej
Idziemy na urbexy
Ja, ty, lamine, marc i diego

Ty:
A kto pwoiedzisl ze ja ide
Ni chja nie ide
Jesczze mi tego btakuje zebym po opusziznyxh budynkach choszil

Hec:
Ja tak powiedziałem
No weź chodź
Jak nie to siłą cię zmuszę
Wiem gdzie mieszkasz

Ty:
Jeszfze mnie kirwa demony nawiedza przrz ciebie

Hec:
Nasz ksiądz raz na gavim odprawiał egzorcyzmy więc tym się nie martw

No i zajebiście. Dwudziesta druga, a oni mnie wyciągają na zwiedzanie nawiedzonych miejsc. Jak mi się coś stanie, to ich podam do sądu. Nie jestem fanem tego typu rozrywek. Jak ja tam myszę zobaczę, to zejdę na zawał, a co dopiero gdybyśmy natrafili na żula lub ćpuna! Stwierdziłem, że nie pójdę tam do nich sam narażając własne życie i namówiłem Ardę, aby szedł ze mną. Początkowo nie chciał się zgodzić, ale go namówiłem.

- A ty gdzie się wybierasz? - spytała moja mama, widząc, że wychodzę.

- Do Hectora i prawdopodobnie zostanę u niego na noc - skłamałem, no ale co ja poradzę. Przecież gdybym powiedział: "no idziemy chodzić po opuszczonych budynkach, gdzie jest prawdopodobieństwo, że jakiś menel nas zaatakuje", to by mnie z miotłą do pokoju pogoniła z powrotem.

- Coś ostatnio często wychodzisz z tym Hectorem i równie często u niego zostajesz - sugestywnie poruszyła brwiami - dobra nie będę dopytywać. Leć i uważaj, żeby cię tir nie jebnął.

- Ale troskliwa jesteś - obróciłem oczami, na co obydwoje się zaśmialiśmy.

Razem z chłopakami mieliśmy się spotkać na moście, który był dziesięć minut drogi ode mnie. Czasami jakieś samochody po nim przejeżdżały, ale to rzadko. W połowie drogi natrafiłem na Gülera, więc szliśmy do tamtych zjebów we dwóch

- A ty kogo nam tu przyprowadziłeś? - spytał Guiu wlepiając swój wzrok na mojego towarzysza, który od razu ściągnął z głowy kaptur.

- No Ardę, a kogo? Ja nie będę sam narażał siebie na opętanie przez demony i mam z kim spierdalać, jak wpadniecie na jakiś jeszcze głupszy pomysł - wyjaśniłem.

- Kto by się spodziewał - mruknął pod nosem Fort.

- Ktoś tu jest zazdrosny - dopowiedział Kochen uderzając go w ramię.

- Pierdol się - brunet zrobił krok w tył.

- A reszty czemu nie ma? - zapytałem, bo zwykle, co do takich akcji, to Gavi zawsze był chętny.

- Pablo i Pedri poszli do kina na jakiś horror, a Fermin musiał pilnować Torpe, bo idiota sam nie zostanie na noc, a jego mamy nie ma w domu - odparł Yamal.

Jakbyście pytali, Torpe, to golden retriever Lopeza, a jak przez dłuższy czas zostaje sam, to zaczyna mu odpierdalać. Kiedyś pogryzł mu klapki, innego razu wyrwał klamkę z drzwi, albo wszedł mu do szafy, po czym nie mógł wyjść. Gdy Fermin wrócił do pokoju i usłyszał szczekanie, to prawie zawału dostał.

Co, gdyby nie piłka? || FC BarcelonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz