XXXII. Chłopak sprzed lat

211 26 6
                                    


Stanley uśmiechnął się blado. Gdy przystanęli na światłach, położył dłoń na ręce Ellie. W odpowiedzi jeszcze mocniej zaciśnięła ją na gałce od zmiany biegów. Przez myśl przemknęło jej, że powinna czuć teraz motylki w brzuchu, ale ich nie czuła.

— A ty? Jaka byłaś w liceum?

Teraz poczuła już coś w rodzaju nieprzyjemnego ścisku w żołądku. "Byłam outsiderką do szaleństwa zakochaną w tajemniczym Jamesie z Heywood" - pomyślała, ale nie odważyła się powiedzieć tego na głos. Na szczęście po chwili pojawiło się zielone światło, będące pretekstem do cofnięcia dłoni.

— Poszukująca. Sama nie wiedziałam, czego właściwie chcę.

— A teraz już wiesz?

Stanley nie zraził jej niczym konkretnym. Wręcz przeciwnie. Szczerze go polubiła i doceniła za szczerość. Po prostu im dłużej z nim przebywała, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nic z tego nie będzie. Nie szukała kogoś, kto wypełni w jej życiu emocjonalną pustkę, ale osoby, którą będzie chciała mieć w pobliżu. W Harrisie dostrzegała coś niepokojącego, chociaż nie do końca potrafiła nazwać tę rzecz.

— Nie — odpowiedziała i zabrzmiało to bardziej chłodno, niż się spodziewała.

Nie była jednak pewna czy chłopak to wyczuł. Ton jego głosu brzmiał względnie miło. Zbyt przyjaźnie, jak na osobę, która wyczułaby jej oziębłość.

Dojechali pod wskazany adres i zatrzymali się na parkingu naprzeciwko zakładu karnego MCI Norfolk. Po drugiej stronie ulicy mieścił się warsztat samochodowy, w którym według opowieści Harrisa, odbywali praktyki więźniowie.

— Umówiliśmy się, że Scott po prostu wyjdzie na teren parkingu. Rozpoznam go — oznajmił Stanley, wpatrując się w grube, więzienne mury i ogrodzenie z drutu kolczastego.

Ellie z niewukrywaną ciekawością lustrowała teren parkingu. Kręciła się tam jedynie jedna kobieta. Rozmawiała z kimś przez telefon, żywo przy tym gestykulując. Po liczbie wolnych miejsc parkingowych Eleonor wywnioskowała, że więzienny plac nie jest szczególnie oblegany.

— Zobacz, idzie! — zawołał Stanley i wskazał sylwetkę, która wyłoniła się spomiędzy samochodów.

Baldwin nie wyglądał jak bandzior z wyobrażeń Ellie. Spodziewała się ujrzeć łysego mięśniaka w pomarańczowym kombinezonie, ale ku jej zaskoczeniu, był to szczupły młodzieniec w spranych dżinsach i jasnej koszulce. Harris otworzył drzwi i pomachał mu gipsem.

— Tu jesteśmy, stary!

Były skazaniec miał młodą twarz. Wyglądał zdecydowanie mniej poważnie od Harrisa, choć na jego cerze malowały się oznaki przewlekłego zmęczenia. Duże niebieskie oczy były podkrążone, a blade policzki zapadnięte. Nim ich zauważył, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niebo. Tak, jakby delektował się tym widokiem. Tego dnia było niemalże bezchmurne. Ciepła łuna światła padła na jego twarz, na co Scott uśmiechnął się blado. Nagle z rozważań wyrwał go klakson. Stanley zatrąbił i pomachał mu ręką. Dopiero wtedy chłopak odwzajemnił jego gest. Poprawił plecak na ramieniu. Gdy Harris wygramolił się z samochodu, Scott dostrzegł, że jego druga ręka była złamana. Stanley zaczął kuśtykać w jego stronę, na co Baldwin szybko do niego podbiegł.

— Co ci się stało? — zapytał, patrząc mu prosto w oczy.

— A szkoda gadać. Pobiłem się w klubie — powiedział i zaśmiał się nieco sztucznie. — I wierz, albo nie, ale ten drugi skończył o wiele gorzej.

Ellie przysłuchiwała się ich rozmowie, obserwując dawnych przyjaciół zza przedniej szyby. Poczuła dziwną gorycz. Przypomniał jej się moment, w którym odwiedziła Jamesa w szpitalu. On również nie chciał powiedzieć prawdy. W zasadzie to do tej pory nie wyznał jej, co dokładnie stało się tamtej nocy.

Nie jestem jak ojciec (Historia na bardzo złe dni)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz