EPILOG

91 17 58
                                    

Helena

Otaczały mnie góry. Szłam kamienistą dróżką, pomiędzy strzelistymi drzewami a przed sobą miałam imponujący, zapierający dech w piersi, widok na najwyższe górskie szczyty.

Był ze mną tata. Od czasu, jak przyszedł do mnie w tamtej tragicznej chwili na lubelskim cmentarzu, nie miałam wątpliwości, że on nigdy mnie nie opuścił i zawsze już będzie ze mną.

Uśmiechałam się do taty, do siebie i do całego świata. Byłam autentycznie szczęśliwa. Szłam szybkim krokiem, czułam się lekko, jakby wyrosły mi skrzydła, które pomagały mi unosić się nad ziemią.

Cóż to za cudowne uczucie!

— Zwolnij, na Boga, Helen — usłyszałam za sobą znajomy, niski głos. — Nikt nie może nadążyć za tobą. Nie jesteśmy tutaj na wyścigach.

Odwróciłam głowę.

— Kto by pomyślał, że akurat ty będziesz marudził? Niby mięśniak i sportowiec, a taka słaba kondycja — przekomarzałam się z nim.

— Postaw się na moim miejscu. Empatia, znasz takie słowo? — odpowiedział. — Liczyłem na jakieś wsparcie, dobre słowo, pomocną dłoń.

Zatrzymałam się i czekałam, aż mój chłopak doczłapie się do mnie. Nie było mu lekko. W specjalnie przygotowanym plecaku niósł prawdziwy ciężar, który był głównym powodem naszej górskiej wycieczki.

Ed dotarł do mnie i chwycił mnie za rękę.

— Od tej pory idziemy razem — powiedział. — Nawet nie próbuj mi uciekać.

— Nigdzie się bez ciebie nie ruszę, kochanie — dałam mu buziaka.

— Mówiłem ci już, że uwielbiam, gdy mówisz do mnie "kochanie"? — zapytał.

— Hmm... Zdaje się, że już to słyszałam. Tak z milion razy — odpowiedziałam ze śmiechem, podając mu bidon z wodą.

— Poczekamy na resztę? — Ed wskazał głową drogę za nami.

Spojrzałam w tamtym kierunku. W sporym oddaleniu za nami zobaczyłam mamę, a obok niej babcię, trzymającą pod ramię Marcina. Wszyscy troje zawzięcie o czymś rozmawiali.

Jeszcze dalej szli, z przerwami na migdalenie się, moi przyjaciele. Staszek specjalnie na tę okazję przyleciał z Londynu i ciągle nie mogli się z Milą sobą nacieszyć.

Uśmiechnęłam się do siebie.

Są ze mną wszyscy ludzie, których kocham.

***

Od czasu mojej nieszczęsnej próby samobójczej minęło piętnaście miesięcy. Dzisiaj nie mogłam uwierzyć, że tak niedawno czułam się samotna i zwątpiłam we wszystkich.

W szpitalu spędziłam dwa tygodnie, gdzie zajęto się moim ciałem i duszą. Do względnie dobrej formy fizycznej wróciłam stosunkowo szybko. Później odbyłam przymusowe konsultacje psychiatryczne, a po nich serię spotkań z psychologiem-terapeutą, którą dokończyłam już z domu.
Rozmowy z psycholożką pozwoliły mi zrozumieć i zaakceptować samą siebie. Nie mogłam sobie przypomnieć, dlaczego unikałam ich jak ognia. Gdybym zdecydowała się na terapię wcześniej, oszczędziłabym sobie i bliskim dramatycznych przeżyć. Dzisiaj byłam już pewna, że tak naprawdę ja nie chciałam umrzeć, tylko zakończyć cierpienie, które spowodowały zmasowane problemy, spadające na mnie ze wszystkich stron. Wydawało mi się, że znalazłam się w sytuacji bez wyjścia.

— "Pamiętaj córeczko, że z każdej sytuacji w życiu, nawet tej pozornie beznadziejnej, są przynajmniej dwa wyjścia."

— „Zanim podejmiesz ważną, życiową decyzję zbierz jak najwięcej informacji, nie opieraj się na jednej opinii, nawet własnej, poznaj różne punkty widzenia."

Dość (Zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz