Rozdział 16

405 60 11
                                    

~ Samantha Johnson ~

Było mi go cholernie szkoda. W ciągu praktycznie tygodnia tyle złego się podziało w jego życiu. Anya powinna być teraz przy nim i wspierać go. Chciałam tam zostać dla niego, ale przecież nie mogę mu się narzucać. Nie chcę, żeby myślał, że teraz jak Anya go zostawiła to ja będę próbowała się do niego zbliżyć. Może gdybym była zdrowa... Niestety nie jestem. Nie chcę, żeby coś się między nami zadziało, a później się to skończyło pozostawiając go w jeszcze gorszym stanie.

– Pani Johnson jest pani pewna, że nie chce się poddać operacji? – Zapytał doktor, gdy wróciłam do gabinetu, żeby przedstawił mi wyniki dzisiejszych badań. – Nie gwarantuję pani, że pożyje pani dłużej niż rok.

– Zatem mam rok z moją córką w miarę funkcjonując. Nie chcę operacji, po której stracę kilka tygodni na rekonwalescencję, a później wykańczających mnie naświetlań i chemioterapii. Chcę jak najwięcej czasu spędzić z moją czteroletnią córką. – Odpowiedziałam zdecydowanie.

Myślałam przez te cztery tygodnie jak mam postąpić. Jakby istniał choć cień szansy na to, że ta operacja i te wszystkie inne czynności wydłużą moje życie o kilka lat to bym się nie wahała. Zrobiłabym wszystko byle przedłużyć swoje życie. Tak się jednak nie stanie więc nie chcę tracić czasu na coś co nie będzie skuteczne.

– Przepiszę pani silniejsze lekarstwa. Proszę jednak pamiętać, że to tylko półśrodki, które w żaden sposób nie zahamują choroby.

– Wiem panie doktorze. Chcę po prostu móc jakoś funkcjonować. – Uśmiechnęłam się do niego sztucznie... Nie mam się z czego cieszyć. W końcu one i tak mi nie pomogą...

Kilkanaście minut później wyszłam z gabinetu. Poszłam korytarzem do miejsca, gdzie wcześniej spotkałam Matt'a. Niestety nie był już sam. Obok niego siedzieli jego kuzyni. Pamiętam ich z gali i sprzed tygodnia ze ślubu.

Matthew mnie zauważył i od razu podniósł się ze swojego krzesła, żeby do mnie podejść. Oczywiście zwróciło to uwagę pozostałej dwójki. Ten najmłodszy, Ian, uśmiechnął się do mnie i wrócił do przeglądania czegoś w telefonie.

– Wszystko w porządku? – Zapytał Matthew.

– Tak. A jak dziadek?

– Bez zmian, ale to chyba dobrze, że jego stan się nie pogarsza. – Przez chwilę wyglądał jakby nie wiedział co ma powiedzieć, ewentualnie myślał, czy ma to powiedzieć. – Masz ochotę na kawę? – Zapytał w końcu. Naprawdę nie powinnam... Skinęłam głową na tak. Wbrew sobie... Mówiłam przecież, że nie mogę się z nim spotykać. – W takim razie chodźmy do kawiarni naprzeciwko. Powiem tylko tym dwóm, że jak coś się będzie działo to niech zadzwonią.

– Dobrze.

Totalna idiotka... Pół godziny temu mówiłam sobie, że nie mogę się z nim widywać, bo nie chcę go zranić, jak umrę, a teraz idę z nim do kawiarni. Może mój guz wydobywa jakąś dwubiegunowość ze mnie? Teraz będę tak się zachowywać? Mówić jedno, a za chwilę drugie?

– Możemy iść. – Podskoczyłam, gdy pojawił się za mną Matt. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.

– Nic się nie stało, zamyśliłam się tylko.

Poszliśmy razem do kawiarni, która znajdowała się naprzeciwko szpitala. Zamówiliśmy kawy i tak siedzieliśmy przez chwilę milcząc. Nie wiem co mam powiedzieć. Nie powinno mnie tutaj być z nim.

Empire 2 (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz