XXXIV

6 2 0
                                    


Dzień wyjazdu, środek kwietnia. Od rana zajęty byłem pakowaniem się na ten wyczekiwany przeze mnie i Theo tydzień. Była to już moja druga "podróż" w tym roku, więc byłem naprawdę podekscytowany. Upewniłem się, że wziąłem ze sobą wszystkie ubrania na każdy dzień oraz resztę niezbędnych rzeczy.

- Ile będziemy jechać? - spytałem odwracają się do niego gdy próbowałem zasunąć walizkę.

- Nie długo, około godzinę - odpowiedział mi zasuwając swoją szarą bluzę w czarne paski - mam to szczęście, że mieszkają dosyć blisko mnie - uśmiechnął się.

Cieszyłem się, ponieważ ta kilkugodzinna wycieczka do Londynu była strasznie męcząca i nienawidziłem tak długo jechać czy to autem, czy autobusem.

Była już 10, a dziadkowie Theo mieli przyjechać po nas o 11. Byłem tak zestresowany, że ledwo dałem radę skończyć jeść śniadanie - moje ulubione naleśniki z dżemem truskawkowym i owocami.

Kiedy była już 10:30 wzięliśmy nasze bagaże i zeszliśmy na dół. Na szczęście mieliśmy akurat kilka dni wolnych w szkole, co było oczywiście z powodu Świąt Wielkanocnych. Dzięki temu nie będziemy mieli zbyt dużych zaległość.

- Jesteście gotowi? - spytał Pan Parker kiedy odstawiliśmy nasze walizki i torby w przedpokoju.

- Tak, 3 razy sprawdziłem, czy wszystko mam - odpowiedziałem.

- Ja nawet nie sprawdzam, często zostawiam przez przypadek jakieś rzeczy u babci i dziadka, więc na pewno mają tam jakieś moje ubrania - zaśmiał się Theo.

Gdy nadeszła 11 pożegnaliśmy się z domownikami i wyszliśmy z budynku, a w oddali ujrzeliśmy dziadka chłopaka, który powoli zmierzał w naszym kierunku. Mężczyzna był po sześćdziesiątce, charakteryzowała go łysina oraz roześmiała twarz ozdobiona siwą brodą. Był raczej średniego wzrostu, lecz trochę niższy ode mnie. Miał nadwagę, jednak nie jakąś ogromną. Oprócz tego ubrany był w niebieską, luźną koszulę w kratkę oraz szarozieloną kamizelkę.

- Cześć dziadku! - przywitał się Theo przytulając go.

- Dzień dobry - uśmiechnąłem się i podałem mężczyźnie rękę, którą on szybko uścisnął - nazywam się Charlie, Charlie Walker.

Byłem straszliwie zestresowany, ale próbowałem maskować to pod delikatnym uśmiechem, co nie do końca mi wychodziło.

- Wiem, Theo nam o tobie opowiadał - również posłał mi szczery uśmiech prowadząc nas po chwili w stronę granatowego samochodu zaparkowanego przed bramą.

Kiedy doszliśmy na miejsce zobaczyłem niską, starszą kobietę ubraną w pomarańczową sukienkę z długim rękawem oraz krótkimi, pofarbowanymi na bordowo włosami. Na nosie miała ona okulary oraz równie ciepły co jej mąż uśmiech. W ręku trzymała również plastikowe opakowanie.

- Dzień dobry - przywitałem się podchodząc do niej i podając jej rękę.

- Witaj - odpowiedziała mi witając się ze mną - nie wiedziałam, że mój wnuk ma takiego przystojnego chłopaka! - spojrzała na mnie z podekscytowaniem.

Theo zaśmiał się stojąc za nami. Nie wiedziałem jak mam zareagować, więc podrapałem się po karku i podziękowałem kobiecie za ten - jeśli mogę to tak nazwać - komplement.

- Mam coś dla ciebie - podała mi pudełeczko - dziś rano upiekłam babeczki, wzięłam ze sobą jedną, aby godnie cię przywitać - zaśmiała się.

Chwyciłem do ręki opakowanie i otworzyłem je. W środku znajdował się wcześniej wspomniany wypiek. Od razu poczułem zapach czekolady, bo właśnie taki smak miał łakoć. Na górze polany był jeszcze zaschniętym już jasnym lukrem.

~ Ucieczka ~ BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz