Rozdział 8

14.9K 1.2K 336
                                    

ARIELLE

Wpatrywałam się w lustro, a odbicie, które dostrzegłam, było cichym przypomnieniem o życiu, od którego nie było ucieczki. Siniaki na twarzy zbladły do chorobliwej żółci, śladu po uderzeniu, które zadała mi mama.

Westchnęłam, wysuwając szufladkę z toaletki i wyciągnęłam korektor. Ostrożnie nałożyłam go na wyraźną plamę i wtopiłam go w skórę, wymazując wspomnienie wściekłości. Moje palce poruszały się z wyuczeniem, zakrywając dowody i grzebiąc ból pod warstwami wyćwiczonej perfekcji.

Następnie nałożyłam podkład, dopasowując go do odcieniu karnacji i dołożyłam jeszcze jedną warstwę korektora. To tak, jakby moja twarz była płótnem, na której malowałam fałszywe poczucie normalności. Po dokładnym przypudrowaniu wymagających miejsc, podkręciłam rzęsy przy użyciu zalotki i podkreśliłam je tuszem.

W chwili, w której wsuwałam na siebie spódnicę, do moich myśli niespodziewanie zakradł się chłopak, którego poznałam w miniony piątkowy wieczór. Jego chytry uśmieszek czasem mnie prześladował. Był wytrwały w swoich działaniach, czarujący w irytujący mnie sposób... ale jednocześnie pociągający.

Ta jego lekka pewność siebie i dobór słów sprawiły, że poczułam się... zauważona.

Jedynym problemem było kłamstwo. Nie wiedział, kim tak naprawdę byłam. Nie miał pojęcia o mojej mamie, o małym, rozpadającym się domu, do którego wracałam. Nie wiedział o siniakach, które zakrywałam, o długich rękawach... ale kiedy na mnie patrzył, zobaczył coś zupełnie innego.

Zobaczył Arielle, którą sam chciał widzieć. Więc mu ją przedstawiłam.

W końcu widzieliśmy się pierwszy i ostatni raz. Pomyślałam nawet o tym, by poprosić managerkę, by ustawiła mnie na zupełnie inny dzień lub przesunęła mój występ na inną godzinę. Wszystko, byleby nie musieć znów jakimś dziwnym trafem na niego wpaść.

Poprawiłam kołnierzyk koszuli, podciągając to tak wysoko, jak to tylko możliwe. Cofnęłam się, by spojrzeć na siebie w lustrze i zaczerpnęłam tchu.

Chwyciłam za torbę i naciągnęłam ją sobie na ramię, uważając, by nie narobić zbyt dużo hałasu. Nie wiedziałam, czy mama już wstała i wolałam się jej nie narażać. Ostrożnie stawiałam kroki, czując się tak, jakbym stąpała po jaskini lwa. Nigdy nie mogłam przewidzieć reakcji tej kobiety.

Wstrzymałam oddech, gdy deska podłogowa zaskrzypiała mi pod butem. Zatrzymałam się, aż usłyszę cokolwiek – jakiś krzyk, ruch czy jęk. Zerknęłam w stronę lekko uchylonych drzwi do pokoju matki, jednak nie nastąpiła żadna reakcja. Ulżyło mi.

– Wychodzisz? – Dobiegł mnie słaby głos.

Dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Jak tylko moje oczy sięgnęły kobiety, ta wyglądała na ospałą, znacznie spowolnioną.

Wzięła leki, pomyślałam. To dobrze.

Siedziała w kuchni, końcówka papierosa, którego trzymała między palcami, wciąż się tliła, jednak para z nad jej kubka dawno zniknęła. Zapewne siedziała tu już jakiś czas. Jej włosy były splątane, oczy matowe, brakowało w nich życia, jak za czasów, gdy była z tatą. Mrugała powoli, otępiała od tabletek, jak gdyby próbowała zrozumieć gdzie się znajduje i która jest godzina.

Kiedy znajdowała się w takim stanie, łatwiej było wyjść z domu.

– Idę na zajęcia, mamo – odparłam, utrzymując neutralny ton.

White Lies +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz