Rozdział 9.

10.9K 1K 185
                                    

PHOENIX

Od przeszło kwadransa co chwilę zerkałem na smartwatch opleciony srebrną bransoletą na moim nadgarstku. Choć zdawało się, że mijały minuty, gdy oczekiwałem momentu, by wyrwać się z pracy, w rzeczywistości upłynęło zaledwie kilka sekund.

Arielle rzuciła mi wyzwanie i nie ukrywam, że zaimponowała mi tym.

Sęk w tym, że odnalezienie jej lokalizacji, tak długo, jak miała przy sobie telefon, nie stanowiło dla mnie absolutnie żadnego problemu. Podobnie jak zdobycie jej numeru telefonu czy danych zakodowanych w jej smartfonie.

Przez chwilę, jakiś drobny ułamek sekundy zastanawiałem się, czy nie przekraczam pewnej granicy.

Ale przy kolejnym mrugnięciu okiem przypomniałem sobie słowa ojca, gdy mówił, że przeznaczeniu czasem trzeba pomóc... a ja pomagam mu najbardziej, jak tylko potrafię.

Widziałem jej ciało, sposób, w jaki poruszała się na scenie, ale to nie wystarczyło. Nie interesowały mnie płytkie, błahe rzeczy. Zamarzyłem, by poznać coś głębszego... jej umysł, charakter i wszystko to, czego nie dało się dostrzec.

Nerwowo ostukiwałem palcami blat biurka, niecierpliwie wpatrując się we wskazówki zegarka, aż te ustawią się idealnie na wpół do dwunastą. Gdy tylko ta mniejsza poruszyła się o kolejny stopień, poderwałem się z fotela i zgarnąłem z niego skórzaną kurtkę.

– Mam nadzieję, że... – Wraz z otwarciem drzwi rozległ się męski głos. – A ty niby dokąd?

Na widok Setha miałem ochotę przewrócić oczami.

– Wychodzę.

– Dokąd?

– Na lunch – oznajmiłem, mijając go w przejściu.

– Lunch jest o dwunastej – wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. – Do tej pory powinieneś podesłać mi raport z wczorajszej awarii.

Westchnąłem, odwracając się mimowolnie w jego stronę.

– Już go wysłałem.

Uniósł podejrzliwie brew, jakby brał moje słowa pod lupę. Sięgnął po telefon z kieszeni, a kciukiem majtał po ekranie, zapewne w poszukiwaniu maila ode mnie.

– Mmm... – wydobył z siebie niski pomruk. – Rzeczywiście, nie zauważyłem go.

Zerknąłem pospiesznie na zegarek i niecierpliwie podgryzłem wargę.

– Sorry, ale jestem umówiony. – Cofnąłem się o krok. – Jeśli to wszystko, to serio, spieszę się.

– Umówiony? – Jego twarz roziskrzyła się z zaintrygowaniem. – Z kim?

– Z... – uciąłem, nie chcąc zdradzać zbyt wiele. – Zzz... kolegą.

– Kolegą? – Uniósł brew.

O Boże, im więcej czasu spędzał z Beverly, tym bardziej zaczynał naśladować jej dziwactwa.

– Tak, kolegą, liczba pojedyncza, rodzaj męski – odparowałem. – Zdajesz sobie sprawę, że mam kolegów, co nie?

Tym razem skrzywił brwi z namysłem, jakby znów coś analizował. Zbliżył się i nachylił nade mną.

– No co? – burknąłem.

White Lies +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz