"Prawdziwa przyjaźń to nie pozwolić sobie nawzajem rezygnować."
— Sheryl Sandberg
Dedykuję ten rozdział mojej przyjaciółce
Kocham cię, dziękuję że jesteś.Zawsze mówiłam, że bez Stelli nie byłoby mnie w tym miejscu, w którym teraz jestem. Jasne, sama musiałam włożyć wysiłek, przejść przez wszystkie egzaminy, ale gdyby nie ona, nie wiem, czy kiedykolwiek przeszłabym przez najtrudniejsze momenty mojego życia.
Pamiętam, jak miałyśmy po dziesięć lat, i jej tata nagle odszedł. Stella nie płakała. Nie mówiła ani słowa. Przez tygodnie chodziła jak cień, milcząca, jakby wszystko, co kiedyś stanowiło jej życie, przestało istnieć. Zrobiłam wtedy wszystko, co mogłam – spędzałam z nią każdą chwilę, próbowałam ją rozweselić, ale nic nie działało. W końcu pewnego dnia po prostu usiadłam obok niej w parku, nie mówiąc ani słowa. I wtedy coś pękło. Stella położyła głowę na moim ramieniu i zaczęła płakać. Płakała tak długo, że nie wiedziałam, co robić. Ale wiedziałam jedno – muszę być przy niej, bo ona zawsze była przy mnie. Tamtego dnia zrozumiałam, że prawdziwa przyjaźń to nie tylko wspólne śmiechy i zabawy, ale też bycie obok w najciemniejszych chwilach.
Kilka lat później role się odwróciły, kiedy straciłam tatę. Miałam wtedy trzynaście lat i zupełnie nie rozumiałam, jak świat może toczyć się dalej, skoro mój się zatrzymał. Nikt nie umiał do mnie dotrzeć. Żaden pocieszyciel, żadne słowa nie mogły złagodzić bólu. Ale Stella wiedziała, co zrobić – po prostu była. Była każdego dnia, w każdym momencie. Kiedy wszyscy wokół traktowali mnie jak dziewczynę, która właśnie straciła ojca, ona traktowała mnie jak Grace, moją zwykłą wersję, nie owiniętą w koc żałoby.
Przez lata wspólnie uczyłyśmy się, jak być dla siebie wsparciem, jak radzić sobie z bólem, nie tracąc przy tym siebie. To było jak nasz cichy układ – miałyśmy różne podejścia do życia, różne charaktery, ale zawsze działałyśmy jak zespół. Wiedziałyśmy, że każda z nas ma swoje słabości, ale razem mogłyśmy pokonać wszystko.
W liceum zdarzały się chwile, kiedy naprawdę się kłóciłyśmy – jak ta sytuacja z konkursem naukowym. Zgłosiłam się na ostatnią chwilę, jak zwykle, a Stella miała wszystko zaplanowane od miesięcy. Wściekła się, że próbowałam wkręcić się do jej grupy, bo wiedziała, że w moim stylu będzie to chaotyczne i nieodpowiedzialne. Miała rację, ale wtedy byłam tak dumna, że nie potrafiłam tego przyznać. Ostatecznie po naszej kłótni spędziłyśmy trzy dni nie rozmawiając. I to były najgorsze trzy dni w moim życiu. To wtedy zrozumiałam, że niezależnie od tego, jak bardzo różnimy się w podejściu do życia, Stella była osobą, której nie mogłam stracić. Bez niej czułam się, jakby brakowało mi części samej siebie. Przeprosiłam ją, a ona mnie. Znowu byłyśmy razem – silniejsze niż wcześniej.
Wiele razy zastanawiałam się, skąd bierze się siła naszej przyjaźni. Może z tego, że obie miałyśmy w życiu swoje straty, a może z tego, że zawsze potrafiłyśmy się wzajemnie uzupełniać? Kiedy Stella zaczęła być bardziej zamknięta po odejściu ojca, ja byłam tą, która wyciągała ją z domu na spontaniczne wypady do kina, na lody, gdziekolwiek, byleby tylko odciągnąć ją od mrocznych myśli. A kiedy ja, z moim wiecznym chaosem, nie potrafiłam znaleźć spokoju, Stella była tą, która potrafiła mnie uspokoić jednym spokojnym spojrzeniem.
Czasem zastanawiałam się, czy Stella nie miała do mnie żalu za to, że zawsze zostawiałam wszystko na ostatnią chwilę, że nigdy nie mogłam być tą bardziej odpowiedzialną. Ale ona nigdy tego nie powiedziała. Nigdy mi nie zarzuciła, że jestem nieodpowiedzialna, nawet jeśli miała do tego pełne prawo. Zawsze widziała we mnie coś więcej niż tylko moje wady.
To ona pierwszy raz powiedziała mi, że mogę być lekarzem, kiedy sama miałam wątpliwości. To ona wierzyła we mnie, nawet wtedy, gdy ja sama wątpiłam w swoje możliwości. Kiedy aplikowałam na studia medyczne i wydawało mi się, że jestem za słaba, za mało zorganizowana, ona była tam, wspierając mnie na każdym kroku. W chwilach, gdy chciałam się poddać, przypominała mi, dlaczego zaczęłam tę drogę. Wiedziała, jak bardzo pragnę pomagać ludziom, nawet jeśli czasem nie radziłam sobie z własnym życiem.
Zawsze śmiałyśmy się, że nasza przyjaźń to takie "małżeństwo bez papierka". Nieraz kłóciłyśmy się o drobiazgi, ale ostatecznie zawsze wracałyśmy do siebie. Każda z nas wiedziała, że ta druga będzie tam, kiedy będzie najbardziej potrzebna. I to jest w przyjaźni najważniejsze – nie idealność, ale gotowość do bycia obok, nawet w tych najgorszych momentach.
Teraz, kiedy spojrzałam na Stellę, siedzącą obok mnie na kanapie, uświadomiłam sobie, jak wiele przeszłyśmy razem. Jak wiele łez, śmiechu, złości i miłości było w naszej relacji. Patrząc na nią, wiedziałam, że niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, zawsze będziemy po tej samej stronie. Nasza przyjaźń była jak dom – może i czasem się kłóciłyśmy, czasem zamykałyśmy drzwi na chwilę, ale nigdy nie odwracałyśmy się od siebie na długo. W końcu to, co naprawdę się liczy, to fakt, że zawsze wracamy do siebie.
– Wiesz, Grace – powiedziała nagle Stella, przerywając moje rozmyślania. – Cieszę się, że jesteś. Niezależnie od tego, ile razy mnie irytujesz.
Zaśmiałam się przez łzy, bo wiedziałam, że choć brzmi to jak żart, była to najprawdziwsza prawda. I to właśnie sprawiało, że nasza przyjaźń była nie do złamania.

CZYTASZ
The Accidental Match
Romance"The Accidental Match" Grace zawsze była chaosem w ruchu - roztrzepana, spontaniczna, z głową w chmurach. Jej życie to niekończąca się lawina zapomnianych terminów, dziwnych pomysłów i zaskakujących zwrotów akcji. Dla kontrastu, jej brat Alex jest s...