Płotka.
Dziękowałam sobie w myślach, że nie zjadłam śniadania, bo poczułam jakby mój brzuch skręcił się w supeł i musiałabym zwracać całą jego zawartość.
W tamtym momencie naprawdę nie wierzyłam w to co widzę.
Nie wiedziałam czy to przypadkiem nie halucynacje od upału i długiej drogi, bo to po prostu wydawało się zbyt piękne, żeby było prawdziwe. On stojący w drzwiach warzywniaka, z miną tą samą co cztery lata temu.
Patrzyłam się na niego uważnie, jakby był co najmniej jakimś posągiem na wystawie w muzeum. Moje usta były otwarte, a serce biło tak mocno, że wydawało mi się jakby zaraz miało wyskoczyć z mojej piersi. Obserwowałam go uważnie, jakby był jakąś delikatną bańką mydlaną, którą stracę bezpowrotnie, jak tylko się ruszę.
Nie widzieliśmy się już tak długo, że nawet nie przypomina dawnego siebie. Ale ja wiem, że to ten sam chłopak, który pokazywał mi
Lekko ubrudzona, jasna koszula w małe kaktusy, bandana zawinięta wokół szyi, identyczną zauważyłam w moim pudełku, ciemne spodenki oraz masa kolorowych bransoletek na obu rękach. Jedna chyba nawet jest moja.
Nie jest już dwunastolatkiem, którego znałam. Jego wyrzeźbiona klata, opalona na karmelowy kolor, eksponuje się z koszuli, zapiętej tylko na jeden guzik. Czapka założona daszkiem do tyłu przykrywała przydługie ciemne loki.
Wygląda jak inny człowiek, ale jednak tak znajomo.
— Tylko nie mów, że mnie nie poznajesz, bo chyba się obrażę. — Wypowiada z uśmiechem, a jego słowa szumią mi melodyjnie w uszach.
Na sam sposób wypowiedzenia tych, pewnie nic nie znaczących, wyrazów, przeszedł mnie zimny dreszcz. Tak dawno nie słyszałam tego głosu, że prawie o nim zapomniałam. Dźwięk był jedynie lekko niższy, niż to sobie zapamiętałam.
Wydaje jedynie z siebie ciche pomruki, które mają za zadanie zastąpić mi jakiekolwiek słowa. Jestem po prostu tak oniemiała jego widokiem, że z trudem przychodzi mi nawet oddychanie. Nie potrafię wykrztusić z siebie nawet powitania, bo nie wiem jakie słowa były by odpowiednie wobec przyjaciela, którego zostawiłam bez żadnej wiadomości.
Czuję jakby z mojej twarzy odpłynęła cała krew. Czy to możliwe, żeby po tylu latach bez słowa, które spędziłam tak daleko od Kildare, on dalej cieszył się, że mnie widzi?
— John... B. — Zaczęłam łamiącym się głosem. Tylko na tyle było mnie stać.
On stoi jakby niewzruszony moją poruszoną postawą. Wierci we mnie dziurę, swoim spojrzeniem i chyba dobrze bawi się, widząc mnie wręcz wrośniętą w ziemię. Ostatnie co słyszę, przed moim totalnym osłupieniem, to cichy śmiech chłopaka, który jest dla mnie jak kojąca melodia. Czy on w ogóle wie co ze mną robi?