Rozdział 16

231 31 14
                                    

*ARGON*

Dobrze, że Tarn miał kondycję, bo gnaliśmy, ile tylko sił w łapach i oddechu w płucach. Momentami odnosiłem wrażenie, że ilość powietrza w klatce balansowała na minimalnych wartościach, ale dotarliśmy. W dupie obaj mieliśmy, że ktoś mógłby nas zobaczyć, choć i tak przeistoczyłem się praktycznie w biegu w człowieka.

Wparowałem do chaty nagi jak noworodek. Dobrze stóp nie postawiłem na progu domu, a już usłyszałem zbulwersowaną siostrę. Odszukałem Dianę spojrzeniem. Stała w kuchni oparta o szafkę.

– Rety, schowałbyś chociaż tego kikuta – żachnęła z lekceważeniem. Nie przesłoniła oczu. Zamiast tego upiła łyk parującego napoju, po czym cmoknęła. Pewien nie byłem, czy wyrażała uznanie dla rarytasu, czy dezaprobatę. Złapałem koszulę, którą standardowo zostawiałem zawieszoną w przedpokoju. – Jeśli plotki głoszą prawdę i organ dyndający wam między nogami świadczy o sile oraz pozycji, na twoim miejscu raczej nie szłabym na górę.

– Pojebało cię? – warknąłem. Nie zamierzałem słuchać jej paplaniny, więc zanim zdołała cokolwiek odpowiedzieć, przeskakiwałem po dwa schody. Dobiegło mnie tylko westchnięcie siostry. – Sarah, kochanie, co...? O kurwa – zakląłem, kiedy stanąłem w progu.

Cokolwiek robiła Sarah, w tym samym momencie wyszła z łazienki. Wyglądała na ostro wkurzoną. Kobietę otaczała aura równie mroczna co jej czarne pukle. Przełknąłem, Tarn w podświadomości zmarszczył brwi. Z ostrożnością weryfikował mowę ciała luny, aczkolwiek nawet on zdawał się nieznacznie cofnąć i skulić z tyłu. Tego jeszcze nie grali, by mój wilk kulił się przed kimkolwiek.

– Wynoś się – wycedziła. – Ale już!

– Kochanie...

– Wypierdalaj stąd! – wydarła się. Dzięki Tarnowi zdążyłem uniknąć zderzenia z pędzącą ku mej twarzy szczotką. – Nie gap się tak, kurwa, tylko zabieraj dupsko z mojego domu i wynoś się!

Brzmiała, jakby oszalała. Resztką silnej woli powstrzymałem ciało przed cofnięciem i zmusiłem, by ruszyło do przodu. Wiedziałem, że wybierała się do ginekologa. We wtorek jechała na jakieś badania, ale nie chciała wiele powiedzieć, a dziś miała wybrać się do Murray po wyniki. Dodałem dwa do dwóch i otrzymałem hipotezę wywnioskowaną ze wspomnień, w których siostra z matką dyskutowały o cytologii oraz raku szyjki macicy.

– Przejdziemy przez to razem, lu...

– Chuja mnie obchodzi, co ci się roi we łbie! – przerwała mi. Skąd nagle wzięła w ręce dezodorant, zgadnąć nie umiałem, ale i przed nim wykonałem unik. – Przez nic nie będę z tobą przechodzić! To twoja wina! Słyszysz? – darła się, jakbym ogłuchł. Czy ktoś w ogóle mógł jej nie słyszeć? – Twoja!

Zwątpiłem. Rak nie mógł być moją winą. Żywiłem nadzieję, że zdawała sobie z tego sprawę. Rozumiałem jednak wściekłość luny. Ponoć zawsze na początku choroby pacjenci załamywali się albo wybuchali nieuzasadnioną agresją i jeśli tak było w naszym przypadku, mogłem się poświęcić, by Sarah poczuła się choć trochę lepiej. Bladego pojęcia nie miałem, którą alternatywę wolałem bardziej, mimo to musieliśmy przejść przez to wspólnie.

– Sarah, skarbie, uspokój się – powiedziałem łagodnie, podchodząc bliżej. Postawiła krok w tył, ale złapałem ją, palce zacisnąłem na nadgarstkach, drugą rękę umieściłem w dole pleców brunetki i docisnąłem do siebie ciało partnerki. Tarn chyba pierwszy raz odczuwał zagubienie, niezbyt wiedział, co powinien zrobić, więc sprawę złożył w moje ręce. – Przejdziemy przez to razem, słyszysz? Razem.

– Skończ już pierdolić! – rzucała mięsem. Szarpała się, ale nie mogłem pozwolić, by odsunęła się ode mnie. Dystans nie był wskazany, gdyż to bliskość partnera łagodziła sytuację. – Przez nic z tobą przechodzić nie będę! Gdyby nie ty, byłabym zdrowa!

Wyzwanie: luna | Bracia Shade #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz