*ARGON*
Podminowany zajechałem pod siedzibę AdFel Con. W pośpiechu nie zmieniłem nawet wozu. Nie miałem czasu podjeżdżać do domu, by zostawić Voge'a. Żywiłem nadzieję, że tym razem Sarah zaufa mi na tyle, by zająć miejsce razem ze mną na dwukołowej bestii.
– Luna?
Wszedłem do gabinetu bez pukania i od razu zauważyłem, jak mocno była zdenerwowana. Przez telefon nie zdradziła wiele, w dodatku padały same nieskładne komunikaty. Teraz z kolei chodziła w tę i z powrotem przy biurku. Rozejrzałem się, była sama, a Tarn nie wyczuł obecności Yelvena, więc Benjamin Foster opuścił już budynek.
– Jestem sama – powiedziała, jakby czytała mi w myślach. – Ben już wyszedł.
– O co chodzi? – W dwóch dużych krokach stanąłem przy Sarah, z automatu otoczyłem ją ramionami. Nie protestowała, nie odsunęła się ani nie wzdrygnęła, co stanowiło dobry omen. Mimo to rozumiałem jej mowę ciała, a ta zdradzała, że coś było nie w porządku. – Źle się czujesz? Ben coś ci zrobił?
– To nie to, chociaż... – zwiesiła głos. Nie chciałem poganiać luny, ale musiałem jakoś ponaglić ją do zwierzeń, bo Tarn zaczynał wariować z niepewności. – Jest źle.
– Wcale nie, skarbie – zapewniłem. W duchu wznosiłem modły, żebym miał rację. Potarłem ramiona i plecy, przytuliłem Sarah. Chciałem, by poczuła się komfortowo i choć trochę odprężyła. Skoro zadzwoniła do mnie z problemem, wreszcie zaczynała nam ufać. – Cokolwiek się stało, poradzimy sobie.
– Nie, Argon. – Zacisnęła palce na moich bicepsach i wyprostowała niczym struna. Wzrok wbiła w mój, tęczówki jej drżały. – To jest jakiś koszmar!
– Ale co się stało?
– Mój tata... – przerwała. Tarn napiął wszystkie mięśnie w moim ciele, skupił swoją wilczą uwagę. Sarah nie tylko miała problem, którym chciała się z nami podzielić. To coś ją przerażało. – Co zrobiłeś z Busbym? – spytała nagle. Nie tego oczekiwałem. Miała zapomnieć o gnojku, którego resztki zostały rozrzucone po lesie. – Muszę wiedzieć, Argon.
– Po co? – warkniecie samoistnie dobyło się z mojej krtani. – Czemu w ogóle interesuje cię ten...?
– On nas okradł – rzuciła. – Zawarł jakąś umowę z nieistniejącą firmą. To znaczy ona istnieje, ale gdzieś w Kambodży. Materiały nigdzie nie dotarły, a pieniądze zamiast przelać dostawcy, upłynnił – mówiła szybko, a z każdym kolejnym słowem przyśpieszała. – Ben odkrył nieprawidłowość. Najpierw myślałam, że to błąd albo... nie wiem... jakaś niewielka kwota, ale kiedy to sprawdziłam...
– Czekaj, kotku, spokojnie. Uspokój się – poleciłem. Dotarło do mnie, że Sarah była nie tylko zdenerwowana. Panikowała, przerażenie wylewało się z niej jak z donicy przelanej rośliny. Oddychała szybciej niż normalnie, a do tego cała drżała. – Nie rozumiem, o co chodzi. Powiedz mi to jeszcze raz, ale na spokojnie, bo na razie zrozumiałem tyle, że Busby was oszukał.
Usta wykrzywiła, w brązowych oczach dojrzałem zalążki łez. Ponownie dłonią przesunąłem wzdłuż jej pleców, najpierw w górę, później w dół, aby powtórzyć gest parokrotnie. Oddech brunetki zwolnił, przymknęła oczy. Cierpliwie czekałem, chociaż wszystko wewnątrz mnie szalało, łącznie z wilkiem.
– Busby nas oszukał i okradł – przemówiła wreszcie. Podskórnie czułem, jak wielki wkładała wysiłek, by zachować spokój. – Niby zamówił materiały do wykonania zlecenia, ale... tego zlecenia nie wykonano. Ten pensjonat nie istnieje – orzekła żywo.
– Jaki pensjonat?
– Mornar.
– I on go sobie wymyślił? – dopytałem. Usiłowałem pojąć.

CZYTASZ
Wyzwanie: luna | Bracia Shade #2
LobisomemGdy Theron zdobył lunę, Argon zazdrościł mu skojarzenia. Latami czekał na werdykt księżyca i wyznaczenie partnerki. W końcu samotny wilk, to nieszczęśliwy wilk, a Tarn chylił się już z wolna nad przepaścią rozpaczy. Sarah lubi imprezować. Jej życie...