Rozdział 12.

458 56 7
                                    

Czy tylko William uważał, że to wszystko było niepotrzebne? Twierdził uroczystość pełnoletności za największą głupotę jaka mogła powstać, a już nie wspomni o swojej 'ulubienicy', bo nie miał już na to sił. Ulubienicę mógł by nawet szukać tysiąc lat albo i więcej, ale nie, bo jego wścibska ciotka Felicia Russell wszystko chciała przyspieszyć. Myślała, że zastępuje jego matkę, ale nawet nie zachowywała się jak ona.

William po raz ostatni spojrzał na list, na którym było jasno napisane, że panienka Larissa Roosevelt ma u niego zamieszkać, i było powiedziane, żeby się nie sprzeciwiał, bo to tylko pogorszy sprawę. Tak mówiła jego ciotka, ale zaprzestał czytanie po połowie napisanego listu, ponieważ poprowadził go pod płomyk świecy. Gdy list doszczętnie się spalił, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Nie spodziewał się teraz Evana, a Olivera nie chciał teraz widzieć. Ale zaprosił do środka osobę, która w żadnym stopniu nie pachniała jak brunet. Do pokoju weszła Larissa, co czarnowłosy troszeczkę się zdziwił i za razem zdenerwował.

- To jest moja sypialnia, do której nie masz wstępu - powiedział chłodno, wstając z krzesła. Spojrzał na jej dwukolorowe oczy, które teraz błyskały nieznajomym blaskiem. - Mów szybko czego chcesz.

- Tobie chyba nie podoba się, że tutaj jestem, prawda, Williamie? - Skrzywił się kiedy usłyszał swoje imię z jej ust. Okrążył biurko i podszedł do dziewczyny, która według niego powinna się ubierać w coś bardziej luźnego, a nie w obcisłe sukienki.

- Przyszłam tutaj, bo w moim pokoju jest strasznie nudno. - wyznała niewinnie, kręcąc na jednym palcu kosmyk włosa i słodko spoglądając na wystający spod koszuli tors wampira.

- Mnie to nie obchodzi - odparł znudzony William, gdy nagle przyszło mu coś do głowy: - Masz przecież swoją niewolnicę. 

Dziewczyna zaśmiała się słodko, trzepocząc rzęsami.

- Ona tylko przydaje się do prasowania i sprzątania. Do niczego innego się nie nadaje - popatrzyła w jego zielone oczy. - To z tobą chciałabym porozmawiać. - Zniżyła trochę z tonu.

Młody Wampir teraz obmyślał, jak się jej pozbyć z posiadłości, aby nie widzieć jej twarzy przez resztę swoich dni. Ale przypomniał sobie teraz, iż tego nie może zrobić, ponieważ coś złego mogłoby się przydarzyć mu albo posiadłości. Przyciągnąłby tylko na siebie gniew ciotki Felicii Russell, którą wdział trzy razy w życiu...?

- Jestem teraz zajęty.

- A ciekawe czym? - Spojrzała na biurko, a po chwili uśmiechnęła się, że wampir ją wkręcał. - Nie wygląda na to. - Posłała mu seksowny uśmiech, a William zmarszczył lekko brwi.

- Lariss... - dziewczyna rozchyliła delikatnie wargi i głęboko spojrzała w jego oczy, przybliżając się do niego, poruszając przy tym delikatnie biodrami. - ... twoje zaloty są wprost żenujące. - na twarzy dziewczyny pojawiło się zaskoczenie oraz zawstydzenie w postaci delikatnego rumieńca na policzkach.

- Hee?

- Myślisz, że coś do ciebie czuje albo interesuje? Chyba słyszałaś co mówiłem ci w holu? - Zrobił krok do przodu, a Larissa gdy poczuła ten mroźny ton z nutką sarkazmu, cofnęła się do tyłu.

- Jesteś tylko szlachcianką, która powinna być u boku swojego ojca. Chociaż nie, on przejmuje się tylko sławą, jaką mógłby zdobyć gdybyś została moją ulubienicą. - Larissa rozszerzyła gałki oczne.

- T-Ty...?

- Larissa Roosevelt, lat piętnaście, wampirzyca z rodu Rooseveltów*. Traktuje swoich służący jak śmieci i nie wspomnę tu o twojej rodzinie, która także ma cię w nosie. Jako szlachcianka niczym nie zasłynęłaś oprócz kręceniem tyłka przy mężczyznach. - William przygwoździł dziewczynę pod samą ścianę i położył pięść nad jej trzęsącą głową. Pochylił się do niej, aby ciągle patrzyła w jego oczy, które w tej chwili nic nie wyrażały. Chciał, aby poczuła do niego strach i respekt, który powinna go darzyć od samego przyjścia do jego domu. Chyba mu się udało, bo po chwili blada szczęka nastolatki opadła, drżąc.

Nie sądziła, że jest aż tak przerażający. "Skąd o mnie tyle wie" myślała. "Przecież widzi mnie dzisiaj pierwszy raz na oczy!". W jego oczach pojawiło się pożałowanie oraz rozbawienie.: - A w dodatku skrycie zakochana w swoim ojcu. 

Jej oddech zatrzymał się na moment. Spuściła głowę na swoje czarne obcasy, zaciskając zęby z frustracji. Na twarzy wampira pojawił się kpiący uśmiech.

- Trafiłem w czuły punkt? - zapytał chłodno. Dziewczyna zaciskała dłonie w pięści. Po chwili poczuła, jak paznokcie wbijają się w jej skórę. - Czyli jednak... - dokończył szepcząc.

Powoli podnosił się do prostej postawy, ale nagle ktoś otworzył jego drzwi, a Larissa pociągnęła go za skrawek czarnego swetra, po czym beznamiętnie wpiła się w jego usta.

***

Brunet chodził w tą i z powrotem, zastanawiając, co ma dalej zrobić. Ma go unikać? Ma przestać z nim rozmawiać, nie przejmować się nim w ogóle? Złapał się za głowę, mierzwiąc na okrągło swoje włosy. Kucnął schylając twarz na czerwono-bordowy dywan.

"Po co ja się tym martwię?! Zachowuję się jak jakaś dziewczyna! Na pewno jest wszystko w porządku... Will na pewno się nie dowie co tu się stało. Bo przecież jak?"

Wstał z niewygodniej pozy, a następnie nacisnął za klamkę, upewniając się, czy Evan przypadkiem nie stoi na korytarzu. Gdy nie zobaczył go w zasięgu swojego wzroku, zamknął drzwi i chodząc na paluszkach ruszył w stronę pokoju czarnowłosego. Dlaczego musiał się skradać? Sam tego nie wiedział, ale domyślał się, że jest pilnowany. Wyczuwał kamerdynera za drzwiami, gdy jadł śniadanie i obiad. Nie sprawdzał, czy aby na pewno tam był, ale czuł na sobie jego jadowity wzrok. Gdy kończył się jeden z korytarzy, który był połączony ze schodami na dół, spojrzał ukradkiem na hol. Upewniając się dwa razy, że nikogo tam nie ma, pokonał krótki odcinek i zaczął iść już prostą drogą do pokoju Willa. Nie zapomniał o tym, żeby stawiać kroki, jak najciszej. 

Uśmiechnął się pod nosem, kiedy dotarł w wymarzone miejsce. Otworzył drzwi, uprzednio nie pukając i wszedł jedną nogą do środka. Z jego twarzy automatycznie znikł szczęśliwy uśmiech, gdy zobaczył jak Will całuje się z jakąś kobietą. Całowali się namiętnie, a on stał jak wyryty. Czarnowłosy kątem oka spojrzał na niego, ale on już dawno uciekł do swojego pokoju. Zamknął drzwi na klucz, a potem rzucił się na łóżko. Nie wiedział, ale po chwili jego poduszka, którą ściskał w dłoniach i zanurzył w niej twarz, zaczynała wchłaniać słone łzy.

***

* jak się pomyliłam to proszę o poprawienie mnie.

Błędy poprawię w najbliższej przyszłości.

Nic nie dzieje się dwa razyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz