C Z T E R Y

347 93 24
                                    

Leżałam, skulona pod gryzącym całe ciało kocem i patrzyłam w okno. Gałąź wysokiego dębu obijała się o szybę po każdym podmuchu wiatru. Myślałam o Michaelu i o tym, czy jest bezpieczny. Po chwili usłyszałam, jak ktoś porywa się z łóżka i kładzie się pod moim łóżkiem, jedynym wolnym łóżkiem, czyli tym, które należy do Michaela. Wychylilam się, by zobaczyć, kto to.
- Co ty robisz, Nathalie? To nie twoje miejsce - powiedziałam oburzona.
- Póki tego twojego obrońcy nie ma, ja tutaj będę spać. To łóżko jest o wiele wygodniejsze od mojego.
- Wynocha! - warknęłam, a Nat tylko uśmiechnęła się szyderczo i zanurzyła pod kocem.
- Ale wygoda. W moim jest pęknięty materac. Oby ten głupek nie wracał zbyt szybko - powiedziała z uśmiechem na ustach i przekręciła się na drugi bok.

Ze snu wyprowadził mnie harmider, dobiegający z prawej strony. Odwróciłam głowę i moim oczom ukazał się Michael. Dzieci obskakiwały ze wszystkich stron i, jak zwykle, zadawały mnóstwo pytań. Poderwałam się od razu z łóżka i zeskoczyłam z niego.
- Michael! - stanęłam na środku pokoju, a on spojrzał na mnie pustymi i bez wyrazu oczyma, pod którymi widoczne były fioletowe od przemęczenia sińce.
Podszedł do mnie, pociągnął mnie za rękę i usiedliśmy pod ścianą w tym samym miejscu, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy.
- Co tam się stało?
- Viv, nie teraz - przetarł małymi dłońmi oczy i westchnął ciężko.
Nie odpowiedziałam nic tylko pogłaskałam go po głowie, a on, po chwili zasnął. Chciałam przenieść go na łóżko, ale nadal leżała na nim Natalie. Ze złości zacisnęłam szczęki.

Była pora ścielenia łóżek, wiec wszyscy zaczęliśmy starannie składać nasze pożółkłe od starości pościele. Nat poscieliła oba łóżka, jakby już je sobie przywłaszczyła. Zeszliśmy do dużej sali, gdzie znajdowała się stołówka. Białe ściany, w rogu mały, stary telewizor i cztery okienka, w których wydawało się posiłki. Cały sierociniec zbierał się tutaj punktualnie i dopiero teraz mogłam przyjrzeć się dzieciom z innych grup. Byli podobni do tych z mojego pokoju, jednak potrafili wzbudzić większą sympatię. Rozmawiali ze sobą, pod stołami wymieniali się drobiazgami. Nie rozumiałam, dlaczego właśnie w mojej grupie dzieci są wobec siebie tak negatywnie nastawieni. Może inni nie dostają takich surowych kar?
Przyszła moja kolej na wydanie śniadania. Kucharka podała mi grzankę, jajecznicę i kubek mleka. Rozejrzałam się po stolikach i ruszyłam do najbliższego, gdzie było wolne miejsce. Usiadłam z dwoma dziewczynkami, wyglądały na co najmniej trzy lata starsze ode mnie i chłopcem, któremu dalabym cztery lata. Uśmiechnęłam się do nich.
- Hej, jestem Juliett, a to Mary - powiedziała blondynka z dwoma warkoczami zaplecionymi na czerwone wstążki.
- Vivienne - kiwnęłam głową
- Jesteś tu nowa, co? Do jakiej grupy cię dali?
- do pana Smitha - powiedziałam cicho
- Współczuję, trafiłaś najgorzej. Smith to stary sadysta, różne rzeczy o nim słyszałyśmy, podobno dzieci z jego grupy, które wychodzą, tak naprawdę nie idą do adopcji tylko pan Smith je porywa i ukrywa w swoim domu.
- Zamknij się, Juliett. To głupie plotki. Nikt nie wie, czemu Smith jest taki surowy i lepiej uważaj, bo to postrach całego bidula.
Wzięłam nietknięte jedzenie i oddałam je do okienka, po czym wybiegłam ze stołówki prosto do swojego pokoju.
Siedział tam dalej pod ścianą i spał. Nikt chyba nie zauważył jego nieobecności, w przeciwnym wypadku znów wpadłby w tarapaty. Wzięłam koc ze swojego łóżka i odkryłam nim chłopca. W tym momencie przebudził się.
- Nie trzeba, dzięki.
- Jak się czujesz?
- Już lepiej. W niedziele od razu po śniadaniu mamy czas wolny, chodźmy na dziedziniec, wszystko Ci opowiem.

Siedzieliśmy pod dębem, którego gałęzie obijały się o moje okno. Michael przymknął oczy i uśmiechnął się szczerze.
- Wreszcie słońce. W izolatce było ciemno, nie ma tam żadnego okna. Małe pomieszczenie bez łóżka, tylko cztery ściany. Pan Smith dał mi długi wykład o tym, czego mam nie robić, żeby nie znowu tam nie trafić. Mówił, że każdy, kto go nie słucha tam trafia. I ja w to wierzę, bo na ścianach były rysy od paznokci, wyczułem je. U mnie w domu nigdy tak nie było, tata nie pozwoliłby, żeby ktoś mnie tak traktował.
- Gdzie jest Twój tata?
- Tata nie żyje - zerwał źdźbło trawy i zaczął się nim bawić
- Przepraszam - powiedziałam cicho.
- Tata to mój bohater. Leczył rannych żołnierzy na wojnie w Afganistanie. Ja w tym czasie byłem u cioci. Raz przyszła do mnie i powiedziała, że do taty do szpitala przyszli źli ludzie i postrzelili paru osób, w tym tatę.
Słuchałam tego w milczeniu, chciałam, by Michael dał upust swojej wewnętrznej walce. Zdawałam sobie tylko jedno pytanie, skoro był u ciotki, kiedy ojciec wyjeżdżał leczyć, to dlaczego po jego śmierci trafił tutaj?
- Pewnie zastanawiasz się co z moją mamą. Była w zagrożonej ciąży. Mogła pozbyć się mnie albo narazić swoje życie. No i wybrała to drugie. Odeszła parę dni po tym, jak mnie urodziła. Tata często o niej mówił.
- Dlaczego nie mogłeś zostać u ciotki?
Michael wzruszył ramionami.
- Ona ma dużo spraw na głowie. Nie mogła mnie zatrzymać, tak mi powiedziała.
Moje oczy zaszły łzami. Przytuliłam się do chłopca, a on z kieszeni brązowych spodenek wyciągnął mały zegarek kieszonkowy na pozłacanym łańcuszku. Wziął moją dłoń i wcisnął w nią tarczę.
- Zawrzyjmy pakt. Nie ważne, co by się działo, będziemy trzymać się razem, będziemy inni od reszty z naszej grupy. Na dowód naszej przyjaźni wymieńmy się najcenniejszymi rzeczami, które mamy. To zegarek mojego taty.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i nie mogłam zebrać myśli. Słysząc taką historię, co ja mogłabym mu ofiarować? Wzięłam zegarek, a ze swojej kieszeni bez zastanowienia wyciągnąłam srebrną zawieszkę w postaci motyla i wręczyłam ją Michaelowi.
- To od mojej mamy, sprzedawała różne rzeczy, ale to dała mi, żebym przechowała. Mama mówiła, że dostała tę zawieszkę od babci.
Michael schował zawieszkę głęboko w kieszeni i zapiął ją na guzik.

Teraz wiem, że to nie była tylko zwykła wymiana. To wymiana naszych wielkich nadziei i oczekiwań. Dzieląc się z zegarkiem, Michael podzielił się również swoją nadzieją, że czas zagoi nasze rany, że każde cierpienie ma swój kres. Dając mu motyla, przekazałam mu też nadzieję na to, że w końcu wyrwiemy się z tego miejsca, niczym z kokonu i odfruniemy do świata, w którym znajdziemy obfitość kolorów, a szarość zostawimy daleko za sobą.

Sentymentalne się trochę zrobiło ;) Dziękuję za liczne uwagi, miłe słowa i obserwacje. <3

A Z Y L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz