Otworzyłem wiadomość, po chwili przymykając oczy.
Od Ashton: Cal, Brittany chciała się z tobą spotkać. Najlepiej dziś, jeśli masz czas.
Telefon w mojej dłoni wydawał się nagle taki mały. Ściskałem go z całych sił, próbując zebrać myśli.
Dlaczego chciała się ze mną spotkać? Co było tak ważne, że musiała ze mną pogadać natychmiast? Myślałem, że sytuacja z urodzin Luke'a rozwiązała i wyjaśniła wszystko co było między nami. Czyżbym się mylił? Przecież... Nie wyglądała jakby coś się nie zgadzało. Jakby ona i Michael byli tylko przyjaciół. Ponadto nie była pijana, więc doskonale wiedziała co robi i jak to wyglądało z mojego punktu widzenia. Co jeszcze było do wyjaśnienia? Miałem oddać swój klucz do mieszkania? To prawda, dawała mi zapasowy. Byliśmy ze sobą tak blisko... Ufaliśmy sobie nawzajem. Czyżby to co widziałem było tylko pomyłką? Miałem nadzieję. Chciałem wierzyć, że to wszystko było przypadkiem. Ten pocałunek, dotyk Michael'a na jej ciele... Ugh. Dlatego właśnie zdecydowałem się do niej pójść. Nie czekając ani chwili, wziąłem telefon, klucze z szuflady i zbiegłem na dół. Przy drzwiach założyłem buty, oraz kurtkę, ponieważ na zewnątrz było chłodniej niż zwykle i chciałem wyjść, ale zatrzymał mnie głos siostry.
- Cal? Gdzie idziesz? - usłyszałem za plecami.
- To nie twoja sprawa - warknąłem, odwracając się w jej stronę.
Mali wypuściła powietrze z ust i spuściła głowę podchodząc do mnie. Widziałem jak ręce, złożone na klatce piersiowej, spinają się lekko. Była spokojna, ale w jej oczach jeszcze chwilę wcześniej widziałem ból i smutek, przemieszane z troską. Podeszła bardzo blisko mnie, zakładając kosmyk ciemnych włosów za ucho, które teraz opadły jej na twarz.
- Właśnie, że moja Calum - zaczęła spokojne, jakby zmęczona dzisiejszym dniem, chodź był dopiero ranek - Jestem twoją siostrą i bardzo się o ciebie martwię. Nie ważne jak bardzo wściekły będziesz, czy jak bardzo zmieszasz mnie z błotem, czy skrzywdzisz, obrazisz. Ja wciąż tu będę. Pamiętaj o tym - dodała gładząc moje ramię.
W ciągu sekundy, dzięki usłyszeniu kilku słów z jej ust, całe zdenerwowanie znikło z mojego ciała. Cały stres uciekł, a zastąpił go spokój i pewien rodzaj słabości, którą do niej odczuwałem. Moja siostra. Anioł w ciele człowieka. Mój Anioł. Bez słów wtuliłem się w jej drobne ciało i przymknąłem oczy.
- Kocham cię, Calum - szepnęła po chwili do mojego ucha.
Ścisnąłem szatynkę mocniej, chowając twarz w zagłębieniu jej szyji. Nadal nie potrafiłem powiedzieć słowa. Nawet "też cię kocham" czy zwykłe "dziękuję", nie wyszło z moich ust mimo starań. Jedyne co potrafiłem zrobić to ją przytulic, moje uczucia w tym tygodniu były wyczerpane prawie całkowicie. Zostało niewiele tego co mogłem dać z siebie innym. I szczerze mówiąc resztę chciałem zachować na spotkanie z Brittany. Dlatego też po dłuższej chwili puściłem Mali uśmiechając się blado. Siostra jedynie patrzyła na mnie wyczekująco, nie wiedząc co właściwie robię. W jej oczach, widziałem iskierki smutku, lecz nadal nie wiedziałem co je wywołuje. Zmartwiłem się, to prawa, ale jak narazie nie chciałem pytać. Wyszedłem szybko z domu, nie chcąc by mnie zatrzymała i zaraz potem, byłem już w samochodzie. Przejechanie przez kilka ulic nie było trudne, ani trochę. Jednak nie myślenie przez całą drogę było prawdziwym wyzwaniem. Ciągle zastanawiałem się jak będzie wyglądała rozmowa z moją dziewczyną. Czy damy radę się dogadać? Miałem ogromną nadzieję, że nam się uda.
W końcu dotarłem do jednego z ostatnich budynków na Green Street* i zaparkowałem tuż przed nim na ogromnym, pustym parkingu. Przez chwilę siedziałem bezczynnie, nie wiedząc jak się zachować, czy w ogóle powinienem tam iść. Czy to dobry pomysł, iść tam akurat dzisiaj. Ashton pisał, że najlepiej jak najszybciej, ale czy to aby na pewno dobry pomysł? Westchnąłem zrezygnowany i wyciągając kluczyki ze stacyjki, wyszedłem z auta. Poprawiłem kurtkę na ramionach i zmierzwiłem dłonią włosy, wchodząc do budynku. Było to coś na kształt kamienicy, ale bardziej przypominało hotel. O wiele bardziej. Wszedłem po schodach cztery piętra w górę, po drodze mijając informację o zepsutej windzie oraz jedną z sąsiadek Britt, która przywitała mnie szczerym uśmiechem. Pani Noriss, z pod 19 była bardzo miła i lubiła mnie, ponieważ często pomagałem jej w zakupach. Miała około osiemdziesięciu sześciu lat i bardzo przypominała mi własną babcię, więc nie potrafiłem odmówić pomocy. Zwłaszcza, że ta cudowna pani miała wnuki w innym kraju i żadko ją odwiedzały. Robiła też bardzo dobre ciastka...
W końcu, pokonując ostatnie schodki, oraz krótki korytarz, dotarłem pod drzwi mieszkania z numerem 23. Ze stresem, który teraz ogarnął całe moje ciało, zapukałem do drzwi kilkakrotnie. Nikt nie odpowiedział, nawet za trzecim razem, więc po prostu otworzyłem drzwi moim kluczem i wszedłem do mieszkania. Przez przedpokój, salon i kuchnię, przeszedłem powoli z lekkim zdezorientowaniem, widząc, że nic nie jest na swoim miejscu. Zakupy, które zazwyczaj od razu lądowały w szafkach i lodówce, teraz leżały na blacie kuchennym, a w salonie porozrzucane były koce i poduszki, wcześniej leżące na kanapie. Zmarszczyłem lekko brwi, kiedy będąc w korytarzu dobiegły mnie znaczące odgłosy. Włożyłem lewą dłoń do kieszeni spodni oddychając głęboko, po czym popchnąłem drzwi do sypialni. Stojąc w progu moje oczy rozszerzyły się, a serce powoli zaczęło pękać na kawałki, gdy zobaczyłem przyjaciela, bez koszulki i bóg wie czego jeszcze, zakrytego do pasa kołdrą, który nachylał się nad moją dziewczyną, całując ją i pieprząc w najlepsze. Ależ oczywiście Brittany była zachwycona, wydając z siebie ciche jęki i zostawiając ślady paznokci na plecach Michael'a. Poczułem uścisk w żołądku i zrozumiałem jak bardzo myliłem się co do naszego spotkania. Kaszlnąłem, oznajmiając o swojej obecności, byłego przyjaciela i byłą już dziewczynę, którzy spojrzeli na mnie, widocznie zażenowani całą sytuacją.
- Nie przerywajcie sobie, przyszedłem tylko zostawić klucze - powiedziałem pewnie, uśmiechając się sztucznie w stronę pary.
Rzuciłem klucze na na środek pokoju obok łóżka i wyszedłem z sypialni, trzaskając drzwiami. Chwilę potem opuściłem również mieszkanie, oraz budynek prawie zalewając się łzami. Przed drzwiami, zatrzymałem się jeszcze na chwilę by złapać oddech i pobiegłem do samochodu. Tam usiadłem na miejscu kierowcy, uderzając pięścią o kierownicę, aż pięciokrotnie. Moment potem, ukryłem twarz w dłoniach, chcąc odgrodzić się od całego świata, ogromnym murem, bez przejścia i bez możliwości zburzenia. Moje serce, było rozbite na miliony drobnych odłamków i właśnie w tej sekundzie raniło mnie od środka. Każdy narząd, mięsień. Wszystko bolało niemiłosiernie, przez miłość jaką darzyłem Brittany Hill. Kochałem ją, wierzyłem jej i ufałem, a ona potrafiła zniszczyć to wszystko w jednym momencie. Wcześniejsza nadzieja, że damy radę się dogadać wyparowała równie szybko jak się pojawiła. Po moich policzkach spływały łzy. Było mi cholernie źle. I nikt nie mógł pomóc nikt nie mógł mnie wesprzeć.
Ocknąłem się dopiero słysząc sygnał przychodzącej wiadomości. Wziąłem komórkę z siedzenia pasażera i przesunąłem placem po ekranie wchodząc w sms-a.Od Ashton: Stary. Może lepiej nie idź dziś do Britt, nie chciałbyś zobaczyć czegoś... takiego.
Brawo Ash, jak zawsze na czas. Niestety zobaczyłem już coś takiego.
Wziąłem telefon do ręki i w przypływie złości, wrzuciłem go przez uchyloną szybę. Ostatni raz spojrzałem na urządzenie w całości, ponieważ chwilę potem roztrzaskało się o podłoże, wylane betonem. Resztki uczuć, które zachowałem na to spotkanie, wygasły w momencie odpalenia silnika auta. Nie zostało już nic co można by zniszczyć. Ani cząstki dawnych uczuć. Ani cząstki dawnego Calum'a. Byłem kompletnie bezsilny wobec przeznaczenia. A moim przeznaczeniem, najwidoczniej było stracić wszystko.
_____________________
Hej wam!
Mamy dziesiąty rozdział, który zniszczył Calum'a doszczętnie...
Z tej przyczyny informuję, że zostało mało rozdziałów do końca. Jedynie kilka. Może mniej, może więcej niż dziesięć... Okaże się. W każdym razie mało.
Alicze xx* raczej nie ma takiej ulicy, nazwa wymyślona na szybko.