Rozdział 12

130 12 0
                                    

By Naialka (perspektywa Vanessy)

Kolejny wieczór miał wyglądać tak, jak wszystkie inne w szpitalu. Nudne leżenie w łóżku, wymienianie kilku zdań z lekarzem i czasem z Sarą lub Marco.

Pomimo tego, że rana na ręce się już znacznie poprawiła i bez problemu mogłabym o nią zadbać sama, to lekarz dalej nie pozwalał mi się ruszyć z miejsca.

Niezwykle mnie to irytowało i z chęcią wyrwałabym wszystkie kabelki z ciała, by tylko wybiec z sali, do Nialla...

Nie widziałam go, nie spotykałam się z nim, ale i tak mieliśmy sposoby, by porozmawiać. Pomińmy fakt, że Sara musiała biegać z sali do sali i nam wszystko przekazywać. Do tej pory nie narzekała.

- No ale zastanów się... Podkradłabyś się do różnych sal i skołowała lek usypiający... Poradziłabyś sobie! Co by się stało? Nikt by się nie dowiedział, uśpiłybyśmy mojego lekarza i uciekły na statek...

- Vanessa, mówiłam ci tysiąc razy, że to wykluczone - odpowiedziała stanowczym głosem Sara i skarciła mnie wzorkiem za ten pomysł.

- No ale...

- Koniec tematu - odrzekła i wstała z krzesła.

- Ale to nie ty musisz ciągle leżeć i nic nie robić! - krzyknęłam, gdy zaczęła otwierać drzwi, chcąc wyjść.

- Uwierz mi, że mam milion innych zmartwień! - krzyknęła i trzasnęła drzwiami.

Prychnęłam z irytacją i wbiłam obojętny wzrok w biały sufit.

Po wyjściu Sary od razu usnęłam. Chwilowe kłótnie i stres sprawiają, że zaczynam się gorzej czuć. Nadal jestem osłabiona po utracie krwi i nie powinnam się denerwować.

Obudziłam się dosyć nagle. W sali było całkowicie ciemno, co oznaczało, że przespałam całe popołudnie.

Przez moment wydawało mi się, że słyszałam jakieś szepty i szmery. Od razu przypomniały mi się wszystkie straszne historyjki o duchach. Poczułam jak przez całe moje ciało przechodzą dreszcze, chciałam zapalić światło, jednak dalej byłam "przywiązana" do łóżka pasami. Mój młody lekarz nie ma do mnie zaufania, gdyż dwukrotnie próbowałam uciec ze szpitala. Ale kto by nie zwariował ciągle leżąc ze świadomością, że miłość jego życia leży w sali obok i także jest ciężko ranny? Chyba każdy.

Z niewielkim wysiłkiem podciągnęłam kołdrę do szyi, na tyle, na ile pozwoliły mi pasy.

Próbowałam dalej zasnąć, jednak szmery i szepty były coraz głośniejsze, do tego chyba zaczęłam słyszeć kroki. Może to tylko lekarze, jednak moje serce biło coraz szybciej. "Duchy nie istnieją, mała, zakrwawiona dziewczynka nie stoi na korytarzu" - powtarzałam w myślach, ale to sprawiało, że jeszcze bardziej się bałam.

- Sara - szepnęłam w ciemność z nadzieją, że brunetka jest gdzieś niedaleko i usłyszy moje desperackie zawodzenie. Gdyby chociaż światło było zapalone...

***

Dalej leżałam wciśnięta całym ciałem w łóżko. Nasłuchiwałam, szepty raz znikały, a raz ponownie mnie dręczyły. To nie był wytwór mojej wyobraźni. Autentycznie ktoś był za drzwiami mojej sali.

I nagle serce zaczęło bić jak oszalałe, już prawie rozrywało mi wnętrzności. Krew płynęła z coraz większym ciśnieniem i szumiała mi w uszach. Przed oczami pojawiła się mgła.

Drzwi powoli się otwierały. Widziałam cienie, które zaczęły się do mnie zbliżać. Próbowałam jeszcze bardziej wcisnąć się w łóżko.

Wytężyłam wzrok. Cienie były jeszcze bliżej i gdy zmrużyłam oczy dostrzegłam dłuższe włosy zaczesane do tyłu. Pomimo tego, że wiedziałam, iż to nie jest duch, serce biło mi jeszcze szybciej. Harry, Louis i ktoś kogo nie znam.

Do pomieszczenia wpadło kilka promyków światła z korytarza. Oświetliły moje łóżko. Na moje nieszczęście było ono na kółkach. Porywacze otoczyli je z trzech stron i zaczęli powoli prowadzić ku drzwiom. Nie pozostało mi nic innego jak krzyczeć.

Połową łóżka byłam już na korytarzu, darłam się jak oszalała. Harry położył mi rękę na ustach, jednak mało mu to pomogło. Poganiał Louisa, jednak niespodziewanie z sali Nialla wybiegł Marco, a za nim Sara.

Rzucił się w stronę Harrego i Louisa, którzy zaczęli biec w stronę drzwi wejściowych. Sara zatrzymała się przy moim łóżku pełna szoku. Wszystko działo się tak szybko.

Harry wykręcił Marco ręce, blondyn jednak się wyrwał. Usłyszałam głośny huk. Rozmazana sylwetka Harrego znikła w progu drzwi, Louis trzymał pistolet, odwrócił się i również wybiegł. Sarze zaszkliły się oczy. Ona także wybiegła ze szpitala.

Marco leżał.
Na podłodze.
W kałuży krwi.
Zemdlałam.

-----------------------------------
Przepraszamy, że tak długo nic nie było, ale to był ciężki okres, postaram się dodać następny rozdział w najbliższym czasie :*

Zaginione 3 || H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz